Właściwie wszystko się goi (po tym wtorkowym zaliczeniu gleby). Łokieć już nawet nie boli, póki nie dotykam, owszem, jest sino-zielony, ale co tam, opali się resztę ciała (niedługo wyjazd wakacyjny) i się wyrówna. Najgorzej z kolanami, bo te są całe zdarte i się zginać nie chcą, a jak się je zgina, to bolą.
Spróbowałam wczoraj biegać. Bolało. Najgorzej było na asfalcie, bo jak uderzałam o twardą powierzchnię to bolało bardziej. Wymyśliłam zatem chytry plan. Wysłałam dzisiaj rodzinkę na basen, a sama miałam spróbować biegać po parku w Skawinie po kamiennych i ziemnych altankach. Stwierdziłam, nic na siłę, jak będzie bardzo bolało to poczekam na rodzinkę na ławce w parku. Ale jak zaczęłam biegać po miękkim to było nawet ok. Więc wymyśliłam w trakcie biegu, że przecież nie będę biegać w kółko po parku bo umrę z nudów, co to ja chomik jestem, który zaiwania w kołowrotku. O nie. Pobiegłam więc do Tyńca. Najpierw z kilometr chodnikiem, (łatwo nie było), ale potem wbiłam się na wały wiślane i biegłam po trawie i ziemi wałami wzdłuż Wisły. Miękko, rewelacyjnie. Owszem, kolana trochę bolały, ale nie tak jak na twardej powierzchni. Jak się rozbiegałam to minęłam klasztor w Tyńcu i pobiegłam dalej do toru kajakowego "Kolna", tam zawróciłam i z powrotem do Tyńca i Skawiny. Tak mi się super biegało, że zrobiłam 21.5 km. Teraz trochę mnie te kolana bolą i dziwnie pulsują, mam więc nadzieję, że jutro wstanę z łóżka. Zobaczymy.
Poniżej kilka zdjęć telefonowych z biegu.
wał wiślany - gdzieś pomiędzy Skawiną i Tyńcem
wał wiślany - gdzieś pomiędzy Skawiną i Tyńcem
wał wiślany - widok na klasztor w Tyńcu
tor kajakowy - "Kolna"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz