Tydzień zajęło mi, aby w końcu przekonać samą siebie do tego, że takie rzucanie się na słodycze nie jest normalne, że słodycze są niezdrowe, że to nałóg i że z nałogiem trzeba walczyć. Udowadniam więc wszystkim tym niedowiarkom, którzy we mnie nie wierzyli i nie wierzą (te dwa dni, co mi dawaliście, że wytrzymam minęły wczoraj) i przede wszystkim samej sobie, że dam radę żyć bez słodyczy.
Najcięższa próba woli czeka mnie jednak w niedzielę, kiedy to odbędzie spęd rodzinny u moich rodziców. Moja mama to osoba, która uważa, że wszyscy którzy ważą poniżej 80 kg są wysuszeni, wygłodniali, wybiedzeni i koniecznie trzeba ich karmić - cały czas. I już wiem, że usłyszę, że jak to, szarlotki nie spróbuję, a ona specjalnie dla mnie bez cynamonu część zrobiła. Ech, a ten sernik to specjalnie dla mnie z brzoskwiniami upiekła. I na nic się nie zda tłumaczenie, że nie jem słodyczy, bo przecież taki mały kawałek mi nie zaszkodzi, a ja taka zasuszona jestem (taaa, w końcu do 80 kg mi trochę brakuje). Ech. Ale będę twarda i nie dam się (mam nadzieję).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz