Bo najpierw, tydzień przed atakiem kobiecości, jesteśmy tak wkurzone, tak niecierpliwe, tak wredne, że powinno się nas kobiety wtedy izolować od społeczeństwa. Potem dopada nas kobiecość i większość z nas zwija się z bólu brzucha, niektóre z nas boli głowa, krzyże itp. I jeszcze jakby pobolało godzinkę, no może dwie to ok, to jest do przeżycia, ale niektóre z nas bóle te męczą kilka dni. Oprócz bólu jeszcze ta okropna słabość organizmu, która pojawia się zazwyczaj dzień przed atakiem kobiecości. Jesteśmy tak skapciałe, tak zmęczone, jakbyśmy miały przynajmniej 100 lat na liczniku i ciężkie życie za sobą. Oczywiście piszę o tych 90% kobiet, bo pozostałe 10% to szczęściary, które owych skutków ubocznych nie mają.
A teraz co to ma do biegania?
Ano ma. Bo odkąd biegam, wszystkie te skutki uboczne comiesięcznej kobiecości spadły do minimum, prawie zniknęły. Kiedyś gdy o tym gdzieś czytałam, nie wierzyłam. A jednak to prawda.
To niesamowite, ale tydzień przed, wcale nie jestem rozdrażniona, a dawniej miałam tak, że sama ze sobą nie mogłam wytrzymać, nie mówiąc już o najbliższym otoczeniu. Do tego gdy już nastąpi atak comiesięcznej kobiecości to nic mnie nie boli, nic a nic. Owszem, dzień przed atakiem jestem skapciała, ale nie tak jak dawniej, kiedy wyjście po schodach na piętro graniczyło z cudem, bo nie miałam na to siły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz