czwartek, 16 sierpnia 2018

O III Biegu Lucka Chorążego

No dobrze, opowiem o tym jak to mi ostatnio, czyli w niedzielę, wyszedł biegowy spontan.
Zacznę od tego, że chodzę do tego mojego rehabilitanta co to mi masakruje nogę przez godzinę naciskając, wałkując i generalnie wyżywając się na niej jak na wrogu jakimś straszliwym, opowiadając przy tym ze szczegółami jak powinnam biegać, jak nie biegać, jak się rozciągać, kiedy i w ogóle naprowadza mnie na właściwe tory biegowe, ostrzegając i pouczając, że dystans biegowy powinnam zwiększać powoli, powolutku, zaczynając od 2-3 km i tak o kilometr zwiększać co tydzień.
Zaczęłam więc biegać, tzn tak naprawdę to raz przetruchtałam te parę kilometrów po czym w sobotę wieczorem koleżanka mnie informuje, że jest pakiet do wzięcia na Bieg Lucka Chorążego w Skawinkach koło Lanckorony, i że niby to bieg górski, ale pakiet jest na ten krótszy dystans jakieś 5.2 km i że spokojnie sobie przebiegnę, a jak nie dam rady to przejdę trasę.
I zaczęła się u mnie walka serca z rozumem. Rozum cały czas odtwarzał wykład rehabilitanta o stopniowym zwiększaniu dystansu, spokojnym biegu, a serce podpowiadało, że fajny medal, że mogę iść, że nie muszę biec (taaaa jakbym siebie nie znała, ja i spokojny chód zamiast biegu, kiedy to wszyscy biegną, taaa) i pakiet przepadnie, a przecież szkoda.
Walka trwała całe 10 minut po czym obwieściłam koleżance i rodzince, że pobiegnę.
Tak oto właśnie w niedzielę przed południem cała w nerwach, stresie i z przeklinaniem się w duchu za głupie pomysły zjawiłam się na starcie III Biegu Lucka Chorążego w Skawinkach.
Trasa rewelacyjna, piękna, widokowa, wśród lasów, pól, trochę po asfalcie, reszta po trawie, błocie, ściółce leśnej. Owszem, górki też były, ale jak je pokonywałam to sobie mówiłam, że jak się wylezie do góry to potem musi być w dół i wtedy sobie odpocznę. Do mety dotarłam gdzieś w połowie stawki, więc wcale nie było tak źle. Noga, o którą się bardzo bałam tylko na początku wysyłała takie słabe bólowe sygnały, a potem jej przeszło i nie bolała mnie wcale.
Bardzo podobał mi się ten bieg, na który pewnie nigdy sama z własnej woli bym się nie zapisała, bo przecież ja mam założenie, że nie biegam biegów górskich. Nad tym założeniem będę musiała poważnie pomyśleć, ale póki co na razie to pozbieram się do końca do kupy i oczywiście nie przyznam się rehabilitantowi, gdzie ja to ostatnio biegałam.