piątek, 25 lipca 2014

upór i determinacja

Dostałam ostatnio kopa motywacyjnego.
Na jesień planuję wziąć udział w pewnych zawodach biegowych, ciężkich jak dla mnie, biegacza amatora, wiem o tym, ale się uparłam, że chociaż spróbuję wystartować. Jeśli nie dobiegnę do mety, trudno, ale nie podarowałabym sobie gdybym nie spróbowała. Taka już jestem, że jak sobie coś wymyślę, to z całych sił próbuję to zrealizować i dodam, że zazwyczaj mi się to udaje.
Wiem, do takich zawodów trzeba się przygotować i to moje przygotowywanie było traktowane ostatnio po macoszemu, bo wiecie, lato, pogoda, ciągle coś. Treningi schodziły na dalszy plan.
I jak biegałam kilka dni temu w grupie z innymi biegaczami, to w czasie rozmowy wyszło, że ja nie powinnam brać udziału jeszcze w tych zawodach, bo jestem za słaba, i że porywam się z motyką na słońce. Gdybym to usłyszała od jakiegoś tam biegacza to pewnie by to po mnie spłynęło, ale powiedział to doświadczony biegacz, więc zapewne wie co mówi.
No powiem, że wjechał mi na ambicję, a że ja baba uparta to sobie pomyślałam, "poczekaj, jeszcze Ci udowodnię, że nie masz racji, że co, ja nie dam rady? ja? o nie"
I zabrałam się za siebie. Zrobiłam sobie plan treningowy, dodałam dwa razy w tygodniu aerobik, ćwiczenia siłowe i będę pracować nad sobą, nad własnymi słabościami, nad kondycją, i pokażę wszystkim tym co we mnie wątpią i udowodnię, że jak się coś chce to ciężką pracą można to osiągnąć.




środa, 23 lipca 2014

wakacyjne marzenia

Mąż przegląda oferty hoteli na wyjazd wakacyjny. Ma kilka wybranych i ogląda na prawo i lewo i czyta opinie i się zastanawia. A ja? Ja się przyglądam temu ukradkiem i tak sobie myślę, co ja będę w takim hotelu robić, opalać zwłoki nad basenem? Tak, to już chyba będą zwłoki, bo przecie umrę z nudów. Co mnie to obchodzi czy ten hotel ma 5 gwiazdek, czy 4. Dla mnie może mieć sto i tak to mnie nie rusza. Ani gwiazdki ani wielkości basenów, ani oferowane jedzenie.
Ale nie marudzę, dostosuję się. Ja już przewlekłam rodzinkę przez Karkonosze to teraz muszę się dostosować do reszty. Mąż wybierze kilka ofert i puści w obieg dalej, aby reszta wybrała. Tak to jest jak jedzie więcej osób, dlatego ja już się nie odzywam, bo ile ludzi tyle pomysłów.
Jak już wybiorą to wtedy siądę i popatrzę co jest do zwiedzenia w okolicy, bo ja nie wysiedzę w jednym miejscu, choćby hotel był ze złota, a o opalaniu to mowy nie ma. Co ja frytka jestem, żeby się na słońcu smażyć?

Co jest ze mną nie tak?
Bo ja to bym tak chciała zapakować plecak, jakiś namiot i sruu przed siebie. Przyglądnąć się jak żyją ludzie w innych krajach, otrzeć się o inną kulturę, przeleź przez jedne czy drugie góry, kąpać się w mało znanych jeziorkach, połazić po dzikich plażach itp., ech, rozmarzyłam się.

Koniecznie muszę zatem wziąć buty do biegania, bo czy to będzie Azja, Europa, czy Afryka to biegać, mam nadzieję, będzie gdzie (naokoło basenu się nie liczy). Najwyżej będę przed lwem uciekać, poćwiczę rozwijanie prędkości hyhy.


poniedziałek, 21 lipca 2014

zawody biegowe od podszewki czyli I Bieg Dobczycki

Ostatnio miałam przyjemność przyglądać się i troszkę pomagać przy organizacji biegu, który odbył się w ostatnią sobotę w Dobczycach.
Mogę powiedzieć jedno, to było bardzo ciekawe doświadczenie i uważam, że każdy biegacz tudzież biegaczka, a w szczególności taki marudny biegacz/-ka, któremu to wiecznie coś nie pasuje i się nie podoba w zawodach biegowych powinien wziąć udział w organizacji takich zawodów.
Nie spodziewałam się, że przy organizacji takiej imprezy jest tyle pracy i to nie kilka dni przed zawodami, ale tygodnie, a nawet miesiące przed. Te wszelakie pozwolenia, zezwolenia, pisma itp, które muszą zostać wysłane i zaakceptowane w setki różnych miejsc z milionami załączników i to w odpowiednim czasie. Trzeba zorganizować tyle różnych rzeczy, których się nie widzi biorąc udział w zawodach. Zawsze starałam się być wyrozumiała dla wszelkich niedociągnięć, chociaż przyznaję, że zdarzało mi się wkurzać, gdy np. musiałam długo stać w kolejce po pakiet startowy itp. Od teraz patrzę na to już zupełnie z innej strony i nigdy złego słowa nie powiem na jakieś błędy w organizacji. Obiecuję.


W I Biegu Dobczyckim wzięłam udział razem z ponad 300 biegaczami pokonując dystans 10 km piękną trasą obok zamku i zalewu w Dobczycach. Jeśli ostatnio goniąc żubra w Niepołomicach (Bieg w pogoni za Żubrem) pogoda była nie do biegania, bo żar lał się z nieba i było duszno to tym razem skwar, który był można określić tylko jednym słowem - PIEKŁO.
Marnie poszedł mi ten bieg, chociaż bardzo dobrze znałam trasę i wiedziałam jak rozłożyć siły. Pogoda mnie pokonała. Kilometr przed metą zaczęłam słabnąć, brakowało mi tchu, miałam drgawki, w głowie zaczęło mi łupać. Musiałam zatem zwolnić. Nie lubię czapeczek z daszkiem, a tak bardzo żałowałam, że nie miałam nic na głowie. To była czysta głupota z mojej strony, na taki upał (około 40 stopni) biec z gołą głową. Powinnam się chyba cieszyć, że dobiegłam do mety, a nie zesłabłam po drodze. Na mecie byłam 20-sta wśród kobiet. Wiem, powinnam być zadowolona, bo jeszcze niedawno obstawiałam tyły, ale czuję lekki niedosyt. Na drugi rok będzie lepiej. Ważne, że dobiegłam i dostałam medal.
A o medalu powiem, że jest piękny. W końcu został dopieszczony przy projekcie w każdym calu. Osoby odpowiedzialne za jego projekt wzięły sobie za punkt honoru by stworzyć medal oryginalny, porządny i piękny, taki który będzie odznaczał się wśród innych zdobytych medali. Uważam, że udało im się to w 100%. Wisi sobie na ścianie wśród innych, ale przy pierwszym spojrzeniu na ową ścianę od razu rzuca się w oczy medal z I Biegu Dobczyckiego.

zdjęcie  Agnieszki Łapczuk-Krygier


środa, 16 lipca 2014

burza za burzą sobie pomyka

Nie wierzę, idzie kolejna burza, to już druga dzisiaj. Jestem z tych co zdecydowanie bardziej wolą upały niż zimno, ale burzy nie wolą, oj nie.
Przecież nie będę siedzieć za łóżkiem przez pół dnia z głową schowaną między kolanami, bo ja pracować muszę, a dzisiaj pracuję w domu. Czyli sama ja, z dziecięm moim w domu i burza. No bosko po prostu. I do tego muszę udawać przy młodym twardziela co by się też nie bał jak głupia matka. Może chociaż prąd wyłączą, to bez wyrzutów sumienia, że nie pracuję (potrzebuję do pracy prąd) będę sobie siedzieć za tym łóżkiem i czekać aż przejdzie.
Wczoraj dopadła mnie burza przy wyjściu z pracy. Wpadłam więc z prędkością strusia pędziwiatra do auta nie zważając na to, że w środku aż skwierczało od upału (bo przecież szyby nie odsunę bo pioruny świstają i leje jak z cebra, a zanim klima się rozbuja to trochę czasu minie). Ale auto jest najbezpieczniejsze w trakcie burzy, bo jest jak klatka Faradaya, to nawet ja wiem, dlatego jak już byłam w środku to trochę się uspokoiłam.
Tak, każdy ma jakieś strachy i lęki. Ja naprawdę mało rzeczy się boję. Nie piskam na widok różnych stworzeń, lęku wysokości też nie mam, ludzi się nie boję. Tylko ta nieszczęsna burza ... no i windy i to tyle. Naprawdę.
Mój lęk ma taką ładną nazwę - brontofobia, szkoda, że sam lęk taki nieładny.

W tamtym roku miałam pecha, bo gdzie i kiedy nie wybrałam się w góry to dopadła mnie burza. Najpierw na Wielkim Rozsutcu w Małej Fatrze, gdzie przekonałam się, jak działa mój instynkt samozachowawczy w trakcie burzy w górach. I aż się wstyd przyznać, ale działa tak, że mózg mi się wyłącza, zostawiam wszystkich i spieprzam. Oj, a jakie prędkości wtedy rozwijam. Do tej pory zostawiałam w tyle znajomych, nie wiem jak bym się zachowała gdyby było ze mną dziecię, ale nie wierzę, żebym go zostawiła. Pewnie wzięła na plecy i zapychała na dół razem z nim.

Burza dopadła mnie też w okolicach Rohaczy w Tatrach, gdzie wymyśliłam (nie sama :P), że jest jeszcze czas zanim się rozpęta i zdążymy przelecieć przez Stawy Rohackie. Nie zdążyliśmy. To było straszne, ta myśl tłukąca się cały czas w głowie, że należy trzymać się z dala od cieków wodnych, a tu szlak prowadził między stawami i do tego zamienił się w jeden wielki ciek wodny, bo lunęło. Czułam się jak na wojnie, pioruny latały jak kule. No dobra, pewnie przesadzam, ale tak to wtedy czułam. Innym razem na przełęczy Krzyżne i tu mnie całkowicie burza zaskoczyła, bo zagadałam się z koleżanką i nie zauważyłam gdy nagle pociemniało. Do tego, co jest bardzo dziwne, nie dzwoniło mi wcześniej w uszach, i niebo wcześniej nie mruczało. Bo wiem, że od mruczenia mam jeszcze z 20 minut. Nie mruczało tylko rypnęło tak, że aż mi włosy dęba stanęły.
Oj te przeżycia wyryły się na zawsze w mojej psychice. Brrr.
A czemu się boję burzy? Nie wiem. Może dlatego, że nie mam wtedy na nic wpływu, że jestem taka bezradna, że nigdy nie wiadomo czy walnie obok, czy prosto we mnie. To jak loteria z nieba.

Tak się rozpisałam o tej burzy, a tymczasem ona przeszła sobie bokiem ... i dobrze.

poniedziałek, 14 lipca 2014

kolejny szczyt z Korony Gór Polski - zdobyty

Kiedyś wymyśliłam sobie, że zdobędę Koronę Gór Polskich, czyli 28 najwyższych szczytów wszystkich polskich pasm górskich. Sądziłam, że zadanie to jest dosyć łatwe do zrealizowania, bo obszar górzysty jest przede wszystkim na południu Polski. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłam, gdyż odległości pomiędzy poszczególnymi pasmami górskimi są olbrzymie.
Patrząc na wykaz szczytów do Korony Gór Polskich mogę powiedzieć, że zostało mi już niewiele do zdobycia.
Ostatnio udało mi się dopisać do mojej zdobywczej listy Śnieżkę w Karkonoszach.
Kilka dni spędziłam w Karkonoszach, które uważam za bardzo przyjazne dla rodzin z dziećmi i starszych ludzi. Łagodne wyjścia, piękne widoki. Ci, którzy nie mogą lub nie lubią męczyć się pod górkę mogą wyjechać na wiele szczytów wyciągami krzesełkowymi.

Nie wiem tylko, czy w tym czasie gdy ja tam byłam, czy zazwyczaj tak jest, ale pogoda była bardzo kapryśna i zmienna. Absolutnie nie można było wierzyć żadnym prognozom, bo się nie sprawdzały. Gdy zapowiadano opady deszczu i wybraliśmy się do dolinki, była cudna pogoda, a gdy miała być piękna słoneczna pogoda, Karkonosze spowite były cały dzień we mgle. I właśnie w tej mgle zdobyłam Śnieżkę. Trochę mi żal braku widoków, ale przynajmniej jest powód aby tam wrócić. Do tego akurat w tym czasie gdy deptałam sobie na Śnieżkę, odbywał się tam Bieg Górski na Śnieżkę.
Podobno z taką fascynacją patrzyłam na biegaczy, że mogłoby się wokół walić, palić, a ja i tak bym nie zauważyła. Możliwe. Dla mnie nadal bieg po górach jest niewyobrażalny, dlatego podziwiam wszystkich tych biegnących.



wtorek, 8 lipca 2014

bieganie w ekstremalnych warunkach

Pogoda ostatnio oszalała. Nie można już spokojnie pobiegać, bo albo leje jak z cebra, albo praży jak na pustyni.
Ostatnio biegałam w deszczu. Nie, ja nie z tych co to potrzebują się sprawdzić w każdych warunkach. Gdy wychodziłam z domu to nic nie zapowiadało, że za chwilę lunie. Przebiegłam kilka kilometrów i nawet nie zdążyło pokropić, bo przecie schowałabym się pod jakimś zadaszeniem. Nagle znikąd pojawiła się ściana deszczu. Tak się wściekłam na tą całą pogodę że stwierdziłam, mam gdzieś, niech sobie leje. W końcu było dosyć ciepło, z cukru nie jestem. I wiecie co? To niesamowite uczucie biegać w deszczu. Bardzo przyjemne uczucie. Jedyne co mi przeszkadzało, to krople wpadające do oczu. Przydałyby się okulary przeciwsłoneczne, albo basenowe.

Za to dzisiaj mi tak dopiekło i miałam tak dosyć, że mało brakowało, a dzwoniłabym z 4 kilometra po transport, co by mnie zabrano do domu. I wcale nie wybrałam się na bieganie w południe tylko po 19:00. Wzięłam też ze sobą wodę, ale wychlałam ją już przy 2 km. Wybrałam trasę bardzo w górę i w sumie gdy już się wyskrobałam to było nawet ok. Wmawiałam sobie, że teraz to już będzie z górki. Bo niestety mieszkam w takim miejscu, że wszędzie jest wyżej. Ot taka dolinka wśród wzniesień. Zatem bieganie w okolicy miejsca mojego zamieszkania do łatwych nie należy.
Podsumowując:  w deszczu, nie,  przepraszam, w ulewie - biegałam, w upale też biegałam, pozostało mi bieganie wśród wichury i w czasie burzy. Oj tego ostatniego to chyba bym nie przeżyła. Niczego się tak nie boję jak burzy. A ja raczej z tych odważnych jestem. O tym lęku przed burzą to jeszcze kiedyś opowiem, ale nie dzisiaj.