wtorek, 28 lipca 2015

świat oszalał

Będąc na spacerze z dzieciem moim i jamniczką zobaczyłam idące dwie dziewczynki z wieku 9-11 lat, ciągnące na sznurkach za sobą książki po asfalcie. Tak, dobrze czytacie, ciągnęły te książki za sobą jak ja moją jamniczkę, która musiała obwąchać wszystkie znaki drogowe, słupy i inne wystające elementy przy chodniku.
O co chodzi? pomyślałam, a na głos powiedziałam do mego dziecka, - Patrz jak one niszczą te biedne książki.
I się dowiedziałam ja stara, niereformowalna matka o co chodzi.
Dziecię me spojrzało i obojętnym tonem stwierdziło, że dziewczyny, wszystkie bez wyjątku w szkole podstawowej oszalały na punkcie książki pt.: "Zniszcz ten dziennik" i te dwie to taką właśnie książkę ciągną za sobą na sznurku. Ponoć to taka książka co ma na swoich kartach różne zadania do wykonania jak np. wydzieranie kartek czy właśnie ciągnięcie jej za sobą po ulicy.
Nie wierzyłam własnym uszom, więc jak tylko wróciliśmy do domu to od razu zabrałam się za przeszukiwanie internetu.
I znalazłam:
Książka pt. "Zniszcz ten dziennik" autor Smith Keri.
Co o niej piszą na stronie Empiku?
Cytuję:
"To książka inna niż wszystkie, które dotąd widzieliście. To dziennik, który pozwala przekształcić destrukcję w kreację, uruchomić wyobraźnię i wyrazić swoje emocje!

Wykorzystując pomysłowo, lecz osobliwie zilustrowane szablony, uznana artystka Keri Smith zachęca do dokonywania aktów destrukcji i eksperymentów w dzienniku, aby rozbudzić prawdziwy proces tworzenia.
Ideą dziennika jest jego kreatywne „zniszczenie”, „pobrudzenie”, „postarzenie” poprzez dowolną, bardzo osobistą, czasem abstrakcyjną, ale zawsze twórczą interpretację zadań zaproponowanych na jego stronach. Polecenia te mogą wydawać się niekonwencjonalne: dziurawienie stron, malowanie dłońmi, zalewanie kawą, zgniatanie kartek czy zabranie dziennika pod prysznic - nie należy jednak rozumieć ich zbyt dosłownie, ale jedynie jako podpowiedzi mające na celu wykorzystanie własnej wyobraźni i utrwalenia swoich stanów ducha, wrażeń i obserwacji z otaczającego świata. Każdy dziennik jest niepowtarzalnym dziełem jego twórcy oddając jego osobowość i postrzeganie rzeczywistości."


Yyyyyyyy
To ja jestem stara, to ja się nie znam, nie podążam za duchem czasu bo w ciągnięciu na sznurku książki po ulicy to ja nic kreatywnego nie widzę. Jestem zacofana i niereformowalna. Nie potrafię otworzyć się na nowości, nie rozumiem dzisiejszego świata.
Tylko czy na pewno we mnie jest problem?
Czy przez zniszczenie można coś zbudować?
Wątpię. Chyba nie tędy droga, ale co ja się znam.
Tak mi się tylko przypomna zagadka z dzieciństwa o niszczeniu, która brzmi:
- Co po rozbiciu jest całe?
Odpowiedź: Namiot
I to jest jedyna rzecz, która przychodzi mi do głowy.
Resztę zostawię bez komentarza.

niedziela, 26 lipca 2015

rowerowa Dolina Prądnika

W planach na dzisiaj były szczyty Tatr Wysokich. Niestety nocne załamanie pogody z szalejącą potworną burzą (miałam wrażenie, że błyskało i grzmiało całą noc) zniweczyło moje plany.
Już wczesnym rankiem wiedziałam, że z tatrowania nici. Niby burze poszły sobie na wschód i bardzo się ochłodziło (więc wiedziałam, że nie wrócą), ale ziemia parowała i nad Tatrami wisiała wielka czapa z mgieł, co potwierdziły mi kamery internetowe.
kamera na Tatry
Ja z tych ludzi jestem, co nie chodzą po górach by przeleź i chwalić się na prawo i lewo, że zdobyłam szczyty, a dla widoków, dlatego by nie błądzić we mgle to wysokogórskie wędrówki zamieniłam na nizinne rowerowanie.
Ostatnio często mi się zdarza spędzać dzień na rowerze. Pakujemy z rodzinką rowery na auto i jedziemy gdzieś pojeździć, to do Puszczy Niepołomickiej, to do Tyńca, czy szlakiem ze Szczawnicy na Słowację do Czerwonego Klasztoru.
Dzisiaj wybrałam rowerowanie bliżej domu, ale za to w pięknym otoczeniu wapiennych skał czyli Dolinę Prądnika w Ojcowskim Parku Narodowym.
Postanowiliśmy z rodzinką przejechać całą dolinkę. Nie jak zwykle od Groty Łokietka, czy od ruin zamku w Ojcowie, a z tej drugiej, czyli południowej strony. Zostawiliśmy auto w Białym Kościele i stamtąd na rowerach dostaliśmy się do Prądnika Korzkiewskiego, skąd czerwonym szlakiem Doliną Prądnika pojechaliśmy do Ojcowa, mijając po drodze Bramę Krakowską, ruiny zamku w Ojcowie czy Kaplicę na Wodzie. Całość to 21 km po płaskim terenie, więc jest to idealna wycieczka rowerowa dla ludzi z dziećmi (tymi troszkę większymi, nie maluchami).
Jazdę na rowerze lubię tak sobie, bo strasznie męczą mi się uda i łydki. Może gdybym miała jakiś mega wypasiony profesjonalny rower to uwielbiałabym rowerowanie, a mając zwyczajny rower typu "no name", (który ma dwa jakieś tam koła, jakieś tam przerzutki i jakieś tam hamulce i tylko siodełko zostało wymienione na lepsze, gdy po jednej z pierwszych wypraw na tym rowerze 2 dni usiąść na tyłku nie mogłam i powiedziałam, że nigdy więcej nie wsiądę na ten piekielny pojazd)  to średnio lubię jazdę na rowerze, ale czego się nie robi aby spędzić czas z rodzinką i odciągnąć dziecię od komputera.
Dlatego wieczorem po kilku godzinach na rowerowym siodle musiałam trochę pobiegać, bo po tym rowerowaniu miałam wrażenie że wszystkie mięśnie mi się zastały. Rozruszałam się, machnęłam 8 km, dołożyłam porządne rozciąganie i rolowanie (przede wszystkim na ten pobolewający mięsień czworogłowy) i już jest ok.

Kilka fotek z Doliny Prądnika w Ojcowskim Parku Narodowym



ruiny zamku w Ojcowie

kaplica na wodzie





niedziela, 12 lipca 2015

jak nie urok to ...

Ktoś kiedyś powiedział, że największym paradoksem współczesnych czasów jest to, że mając całą wiedzę świata przy sobie w postaci internetu w komórce oglądamy głupawe obrazki o śmiesznych kotach.
To ja teraz się z tym nie zgadzam. Internet to jest jeden wielki śmietnik, a ja przed chwilą czułam się jak jakiś kloszard przeszukujący śmietniki Neapolu w poszukiwaniu czegoś nadającego się do jedzenia.
Tak zepsułam się. ZNOWU!!! Nie, nie moja słynna już strzałka, ona hula bez zarzutu. Tym razem problem leży w drugiej nodze.
Przeszłam zatem przez fora internetowe (naprawdę na świecie jest tyle idiotów? ) przez przeróżne poradniki  i artykuły o kontuzjach biegaczy i albo słowa nie było o moim nowym bólu, albo napisali i tu cytuję:
"Ból z przodu uda - U biegaczy praktycznie się nie zdarza. Czworogłowy jest mocnym mięśniem."
No halo, albo nie jestem biegaczką, albo to pomiędzy kolanami a tyłkiem to nie uda, bo to mnie właśnie boli i to z przodu i delikatnie z zewnątrz.
Zaczęło się po biegu w Pogoni za Żubrem, czyli 2 tygodnie temu. Najpierw myślałam, że to zakwasy, bo ból był bardzo podobny, ale minęło kilka dni i ból nie zniknął. Tzn. zniknął jak siedziałam, ewentualnie trochę chodziłam, ale jak pobiegałam to wracał. W trakcie biegu czułam to miejsce: pulsowało, delikatnie kuło, a po biegu kiedy już mięśnie ostygły i próbowałam się ruszyć to bolało jakby ktoś mi wbił pół metrową igłę w to udo. Ból promieniował przez tyłek, kręgosłup i kończył się z tyłu czaszki.
Najgorzej jest rano po wieczornym biegu dzień wcześniej. To dopiero pobudka, gdy zwlekam się na pół przytomna z łóżka na dźwięk budzika, staję na tej nodze, a tu kłucie. Od razu jestem przytomna i to bez kawy.
Dzisiaj połaziłam trochę po Beskidzie Wyspowym, niby góry, a nie góry, bo do tatrzańskich szczytów im daleko, ale też piękne. Mój gps pokazał 14km i 600m przewyższenia. Spokojnym tempem bo z dzieciem moim, mężem kanapowcem, dziadkami i jamniczką (chociaż ta ostatnia wymiękła na końcówce i trzeba było zapakować bestię do plecaka i nieść, bo miała dosyć). Za bardzo się zatem nie forsowałam, a teraz kilka godzin po powrocie mięsień czworogłowy boli (chociaż w trakcie wędrówki tylko delikatnie czasami ukuł, tak delikatnie, że gdybym nie była przewrażliwiona to pewnie nawet bym nie zauważyła). I nawet mi się myśleć nie chce co dalej, bo jednak wychodzi na to, że samo nie przejdzie. Ciągle coś, jak nie urok to sraczka. Nie, ładniej brzmi, że jak nie urok to przemarsz wojsk, a znaczy to samo.
Nieważne.
Pytanie brzmi, kiedy ja się będę mogła w końcu cieszyć bieganiem?

Poniżej kilka fotek z Beskidu Wyspowego, trasa z Laskowej na górę Kamionna







środa, 8 lipca 2015

Cellulit a bieganie

Pół roku nie biegałam. Przez prawie 2 miesiące poruszałam się o kulach więc prawie się nie ruszałam. Do tego mam siedzącą pracę. Przytyłam przez ten okres 8 kg. Ale to jeszcze nic. Pewnego dnia przechodząc przez przedpokój (gdzie na całej ścianie mam szafę przesuwną zabudowaną lustrami) w krótkich szortach mój wzrok padł na moje uda w lustrze ... i zamarłam. Na całych udach z tyłu i wewnątrz pojawił się cellulit. Przeżyłam taki szok, że przez dobrą chwilę nie mogłam dojść do siebie. Nie wierzyłam w to na co patrzyłam.
Od ponad miesiąca biegam, schudłam 3 kg, jeszcze 5 kg zostało do wagi z jesieni. Ciężko mi idzie bo uwielbiam wszelkie słodkości. Ciastki i czekolada do mnie nie mówią, one mnie wołają, głośno!!!
 A teraz gdy na zewnątrz upały to doszły do tego lody, koniecznie w polewie czekoladowej. Dobrze, że "Oskary" firmy Koral coraz rzadziej spotykam w sklepach, ale ostatnio odkryłam lody Milka. Genialne, mówię Wam. Są tak wspaniałe, że nie jestem w stanie się im oprzeć. Śmietankowe w polewie czekoladowej. Niby nic takiego, ale wewnątrz śmietanki mają jeszcze wartwy czekolady ukryte. Wspaniałe.
Ale nie o tym chciałam.
Biegam ponad miesiąc, a cellulit na moich udach prawie zniknął. Piszę, że prawie, bo jak nacisnę skórę to jeszcze troszkę, minimalnie skóra się chmurkuje, ale w porównaniu z tym co widziałam jakiś czas temu w lustrze to mogę powiedzieć, że moje uda znowu wyglądają normalnie.
Czemu o tym piszę?
Bo bieganie pomaga zlikwidować cellulit. Kobiety!!!! Nie wierzycie? Jestem żywym przykładem.