sobota, 25 kwietnia 2015

nie taki parkrun straszny ...

Biegam!!!!
Pisałam ostatnio, że pobiegnę w parkrunie na Krakowskich Błoniach. Jak powiedziałam, a raczej jak napisałam, tak też uczyniłam ;)
Musiałam rozruszać moją niedawno jeszcze zepsutą nogę. W ciągu tygodnia biegałam kilka razy na bieżni, ale jak bardziej bolało to ze strachu zaprzestawałam biegu i dalej maszerowałam. Zastraszona psychika zwyciężała. Nie mogło tak być, musiałam zmasakrować biegiem nogę, żeby ten troczek przy zroście się poluzował. (tak nakazał lekarz) i wiecie co? Im więcej biegam tym noga mniej boli, więc chyba coś w tym jest.
Biegłam więc dzisiaj te 5 km w 98 parkrunie Kraków. Motywacja tłumu biegaczy jest bezcenna. Ciągle mi się wydawało, że ja na szarym końcu jestem, dlatego pomimo braku sił, furczenia jak stara lokomotywa, tylko dwa razy przeszłam z biegu w marsz na chwilkę, żeby złapać oddech i na mecie wylądowałam z czasem 27.07 minut na dystansie 4.90 km. Tak mi pokazał gps, więc po prawie półrocznej przerwie w treningach nie jest źle.
A krakowski parkrun to wspaniały bieg. Można spotkać tylu znajomych biegaczy, sprawdzić swoje możliwości, pobiegać po płaskim terenie na największej łące miejskiej w Polsce.
Właściwie co to jest ten parkrun? (wielu niebiegających może nie wiedzieć)
Parkrun to bieg na dystansie 5 kilometrów z pomiarem czasu organizowany co tydzień przez cały rok. W Krakowie odbywa się w każdą sobotę o godzinie 9:00 na krakowskich Błoniach.
Jest on bezpłatny, wcześniej trzeba się tylko zarejestrować na stronie http://www.parkrun.pl, gdzie dostajemy specjalny kod, który następnie trzeba wydrukować i zabrać ze sobą. Na mecie sczytują kod i w ten sposób można zidentyfikować daną osobę i uzyskany przez nią wynik. Wyniki można potem sprawdzić w internecie. W dzisiejszym parkrunie brało udział 106 biegaczy, więc całkiem sporo.
Za jakiś czas znowu tam pobiegnę, żeby sprawdzić swój czas i czy treningi, które planuję od teraz zacząć robić systematycznie coś dają.


niedziela, 19 kwietnia 2015

o krakowskich spotkaniach biegowych i o mojej zesputej nodze

Krakowskie Spotkania Biegowe to weekend pełen biegów w Krakowie. Początek to piątkowy Bieg Nocny, w sobotę bieg RMF-u, bieg par, biegi dla dzieci, oraz Mini Maraton. Niedziela natomiast należy do maratonu krakowskiego.

Pojechałam wczoraj na mini maraton w roli kibica. Biegły moje koleżanki, biegł mój tata, kuzynki córka też brała udział w biegu dla dzieci. I pierwszy raz wczoraj poznałam co to znaczy ból serca. Dosłownie, nie w przenośni. Jak zobaczyłam to morze żółtych ludzi (wszyscy w koszulkach RMF-u) biegnących do mety w biegu RMF-u, te tłumy startujące w mini maratonie to z żalu, że ja nie biegnę zaczęło kłuć mnie serce. Dosłownie mnie kuło.
A ja? Najpierw miałam wziąć udział w maratonie, zrezygnowałam. Potem miałam biec w Biegu Nocnym - zrezygnowałam. Z mini maratonu też musiałam zrezygnować, bo noga nadal boli.
Teraz będzie o nodze.
Kolejny raz zmieniłam lekarza. Ten zlecił rtg, które potwierdziło, że kość strzałkowa się już zrosła. I niby wszystko powinno być ok, a noga jak bolała tak boli. Zlecił więc dokładne badanie usg, podejrzewając, że może kostnina tworząca się przy zroście złapała nerw strzałkowy i dlatego boli. Tak dokładnego usg to nigdy nie miałam. Pani nagrała filmik z wnętrza tej mojej nogi i wysłała lekarzowi. Do tego zdjęcia i dokładny opis. I co? Nerw w porządku. Wszystko jest dobrze, a noga jak bolała tak boli. Stwierdziła, że być może jakiś troczek (nie wiem co to) trzeba by poluzować, bo nic innego ona nie widzi, ale sam troczek nie powinien mnie aż tak boleć. Powiedziała, żebym spróbowała biegać, może w trakcie biegania, gdy ta noga będzie w ruchu owy tajemniczy troczek poluzuje się sam. To samo powiedział mi potem lekarz, który po wielu minutach myślenia otwarcie stwierdził, że on nie wie co mi jest. Mam więc biegać, a jak ból nie przejdzie to po 3-4 tygodniach zgłosić się ponownie i wtedy to już trzeba będzie tą nogę otwierać, a więc operacja.
Zaczęłam zatem biegać. Tylko to nie takie proste. Najgorzej jest na początku, bo ból jest prawie nie do zniesienia, ale potem jest już ok. Czemu?  Zastanawiałam się do czego to porównać i już wiem. Boli tak jakby ktoś wbijał igłę. I wyobraźcie sobie, ze wbijacie sobie igłę powiedzmy w rękę. Pierwsze 10-20 ukłuć jest bolesne, ale kolejne już nie bolą, bo owa przykładowa ręka jest już zdrętwiała. Tak samo mam z nogą. Najgorzej na początku i oczywiście kiedy skończę biegać. Pojawił się za to inny problem. Ja, która pół roku temu przebiegła maraton, a więc 42 km, nie jestem w stanie przebiec 5 km. Nie mam siły. To niesamowite, ale nie mam i gdy z biegu przechodzę w marsz dysząc jak stara lokomotywa ból nogi powraca. Biegam po bieżni, bo boję się wyjść w teren, bo nie ufam swojemu organizmowi, nie ufam swojej nodze. Boję się biegać. Potrzebuję motywacji aby przebiec chociaż 5 km bez zatrzymywania, żeby zmasakrować tą nogę, bo może wtedy owy troczek się poluzuje. Dlatego wymyśliłam, że w sobotę uderzam na Krakowskie Błonia. Pobiegnę w Parkrunie. Jest to bieg, który odbywa się w każdą sobotę. Biegają naokoło Błoń w Krakowie dystans 5 km. Czasami startuje nawet ponad sto osób, więc motywacja aby biec będzie, gdy zobaczę jak mnie wszyscy wyprzedzają. Taki mam plan, bo dłużej już tego mojego "nogowego kalectwa" nie zniosę.


niedziela, 12 kwietnia 2015

rowerowa puszcza

Czemu mi nikt nie powiedział, że w Puszczy Niepołomickiej o tej porze roku jest tak pięknie?
Ok, po kolei.
Sezon rowerowy uważam za otwarty.
Nastała wiosna. Zapakowaliśmy więc z rodzinką rowery na samochód i pojechaliśmy do Puszczy Niepołomickiej. Dlaczego do Puszczy? Ano przede wszystkim ze względu na moją nogę. Tak, nadal boli, ale wiem już że się zrosła więc powoli pozwalam sobie na jakąś aktywność fizyczną, a że w puszczy jest płasko, nie ma górek, więc noga się nie męczy. Do tego puszcza jest wolna od aut, więc nie ma obawy, że zostanę rozjechana. Jedyny lęk to taki, że mogłam sobie przywieź całkiem przypadkiem jakiegoś przyjaciela kleszcza, bo niestety w lasach tego paskudztwa jest pełno. Ale oglądnęłam się dokładnie i wygląda na to, że nie ma. Chyba, że sprytna bestia skryła się we włosach i tylko czeka aż zasnę żeby sobie znaleźć jakieś miejsce na skórze, gdzie go nie znajdę i będzie się mógł opijać moją krwią do woli. Brrrr.
No ale wróćmy do puszczy. Jest tam pięknie o tej porze roku. Puszcza jest biała. Pokryta jest cała zawilcami. Niesamowity widok. A jak się człowiek zagłębi gdzieś w podmokłe tereny to można spotkać kaczeńce.


Włączyłam endomondo, bo przecież wzięłam zegarek z gps-em ale oczywiście do głowy mi nie przyszło sprawdzić wcześniej czy bateria jest naładowana, więc jak tylko włączyłam zegarek to pisknął, że ma słabą baterię i zdechł. Ale na szczęście miałam komórkę, więc zapodałam endomondo.
Czemu o tym piszę? Ano dlatego, że wydawało mi się, że przejechaliśmy z 50 km, taka byłam i nadal jestem zmęczona. A jak zobaczyłam na trasę to się okazało, że zrobiliśmy niecałe 13 km. Przecież ja szybciej biegałam za dobrych czasów, niż jeździłam dzisiaj na tym rowerze. Ale tak to jest jak co chwilę się trzeba było zatrzymywać, bo albo coś młodemu wpadło do oka, albo go coś gryzło i drapało po nogach (oczywiście matka panikara od razu sprawdzała czy to nie kleszcz postanowił się w niego wgryź), albo musiałam koniecznie zrobić jakieś zdjęcie, bo tak było pięknie wokoło.
Teraz jestem taka zmęczona, że ledwo się na nogach trzymam. Jak to możliwe, że tak szybko traci się kondycję. Ech





piątek, 3 kwietnia 2015

Szalone nożyczki

Wielu ludziom teatr kojarzy się z czymś nudnym, czymś archaicznym, a ja tymczasem napiszę parę słów o teatrze, a raczej o pewnym spektaklu.
Tak, czasami zdarza mi się pójść do teatru. Nie, nie często, ale czasami i owszem.
Ostatnio w końcu udało mi się zobaczyć spektakl "Szalone nożyczki" w krakowskiej Bagateli.
Dlaczego piszę "w końcu"? Ano dlatego, że jak tylko pojawił się repertuar na kolejny miesiąc to bilety na tę właśnie komedię kryminalną rozchodziły się w zaskakująco szybkim tempie. Raz nawet zdarzyło mi się, że wchodząc na stronę teatru Bagatela i na rezerwację tego oto spektaklu i widząc jeszcze wolne miejsca zanim dogadałam się z koleżanką, czy jej pasuje dany termin (naprawdę trwało to może  10 minut) miejsc wolnych już nie było.
Z każdej strony, od wielu ludzi słyszałam, że "Szalone nożyczki" są: cytuję: fajne. Bardzo chciałam się zatem przekonać co kryje się pod słowem "fajne" i wiecie co Wam powiem? Są fajne !!!
No dobrze, słowo "fajne" to zbyt mało, żeby określić  2 godziny ciągłego śmiechu.
Po wyjściu z teatru koleżanka fitneska powiedziała mi, że brzuch boli ją jak po ciężkich ćwiczeniach.
Naprawdę. Świetna obsada aktorka, świetna gra, świetny scenariusz. Tak, wiem, nadużywam słowa "świetny".
Spektakl według mnie rewelacyjny, kapitalny, niesamowity, wspaniały, bajeczny, cudowny, kapitalny, zabawny, ekstra .... mam wymieniać dalej? Nie, chyba wystarczy.
Wszystkim go polecam. Koniecznie trzeba go zobaczyć, szczególnie w tej obecnej obsadzie., bo taki np. Wojciech Leonowicz grający fryzjera Tonia był fenomenalny.

No dobrze, to teraz kilka słów o czym są "Szalone nożyczki". (Uwaga, streszczenie wzięłam z Wikipedii, przyznaję, nie chciało mi się pisać samej skoro tyle gotowców w necie ;) )

Akcja spektaklu dzieje się w salonie fryzjerskim „Szalone nożyczki”, którego właścicielem jest mistrz grzebienia i nożyczek Antonio Wzięty. Wynajmuje on salon od mistrzyni fortepianu Izabeli Richter. Pewnego dnia zostaje ona zamordowana w swoim mieszkaniu znajdującym się tuż nad salonem pana Antonia. W tym czasie w salonie znajdują się: Antonio, Barbara Markowska (druga fryzjerka) oraz ich klienci: handlujący antykami Edward Wurzel, żona bogatego posła – pani Helena Dąbek, pan Michał i pan Więckowski. Jak się później okazuje, ci dwaj ostatni to policjanci, którzy zaraz rozpoczynają prowadzenie śledztwa w sprawie zabójstwa pani Richter; podejrzani są wszyscy, którzy w tym czasie przebywali w salonie (oprócz policjantów). Spektakl jest o tyle widowiskowy, że publiczność decyduje o rozwoju całej sytuacji. Aktorzy wspólnie z widzami odtwarzają całą sytuację aż do zamordowania pianistki. Następnie odbywa się głosowanie, w którym publiczność wyłania swojego „faworyta” (postać podejrzaną o dokonanie zabójstwa)...


źródło zdjeć: http://www.bagatela.pl

czwartek, 2 kwietnia 2015

chować się!!! kleszcze atakują

Nie wiem czy to wina łagodnej zimy (hm, w moim odczuciu wcale nie była taka łagodna, no dobrze, nie przywaliło 30 stopniowym mrozem, więc uznajmy, że była) czy  te paskudy, o których chcę napisać tak się już zmutowały, że mają gdzieś mrozy. Nie wiem co jest przyczyną, ale to już nie jest normalne. To jest inwazja.
Moja kota, sierściuch, który  potrafi spać cały czas, wszędzie i w każdej pozycji, codziennie przychodzi do domu cała obwieszona kleszczami, jak choinka bombkami. Jedne już sobie znalazły miejscówki i zadowolone opijają się jej krwią, inne te mniej zdecydowane, jeszcze wędrują po sierści. Prawda jest taka, że kota wracająca z pola (małopolskiego pola, reszty Polski dworu, dworza, czy innego dziwnego określenia, no dobrze przyjmijmy, że z zewnątrz) najpierw odwiedza ze mną toaletę, gdzie zostaje oczyszczona z przyjaciół, a dopiero później zostaje wpuszczona "na salony". Zapytacie, czemu toaletę, a więc dlatego, że kleszcza nie tak łatwo ukatrupić, więc jak już mam taką bestię na pensecie to ją od razu wrzucam do muszli klozetowej i spuszczam wodę.
Ja nie wiem gdzie ona te kleszcze zbiera, jak większość swojego życia spędza śpiąc w domu. Tak naprawdę wychodzi na zewnątrz tylko po to aby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, rozprostować kości i przynieść mi na taras (zapewne w podzięce za opiekę) nadryzioną mysz czy ptaszka bez głowy.
Wracając do kleszczy, to aż strach wypuścić teraz dziecko z domu, bo od razu moja wyobraźnia częstuje mnie wizją boreliozy czy kleszczowego zapalenia mózgu.
Przez ostatnie kilka dni wiosna zamieniła się ponownie w zimę. Sypie co chwilę śnieg i jest zimno. Wszyscy marudzą, że Święta Wielkanocne za pasem (wszak mamy dzisiaj Wielki Czwartek), a tu tak paskudnie na zewnątrz. Wszyscy marudzą, a ja się cieszę, bo może natura sama zapanuje nad inwazją kleszczy i tym małym potworkom przemarzną te skorupiaste tyłki.