środa, 13 września 2017

rowerem przez krakowskie kopce i Lasek Wolski

Już jakiś czas temu przekonałam się, że rower oprócz tego, że jest świetnym sposobem na aktywność fizyczną, gdy dopadają nas biegaczy (hm, czy ja mogę mówić o sobie biegacz, biegaczka? Hm, określenie chyba trochę na wyrost, ale nic to ) wszelakie kontuzje kopytek, jest również wspaniałym środkiem transportu przy zwiedzaniu okolicy, bo pieszo tyle się nie przejdzie, żeby wszystko zobaczyć, a samochodem jest za szybko, by zwrócić uwagę na różne ciekawe rzeczy po drodze.


Dzisiaj zatem po pracy wybrałam się z koleżanką na zwiedzanie na rowerze Krakowa. Nie było to takie zwykłe zwiedzanie, ale postanowiłyśmy przejechać trasą Biegu Trzech Kopców. Wyskrobałyśmy się zatem z rowerami na Kopiec Krakusa, a następnie Bulwarami Wiślanymi przemknęłyśmy obok Wawelu by wjechać na Kopiec Kościuszki, a potem przez Lasek Wolski obok ZOO na Kopiec Piłsudskiego. Kopce krakowskie jak kopce, każdy Krakus je zna i wie, że widok z góry każdego z nich jest piękny. Chciałam więc na dłużej zatrzymać się przy Lasku Wolskim. Pierwszy raz tak naprawdę przejechałam ten nasz lasek wzdłuż i wszerz i jestem pod ogromnym wrażeniem. Tam jest pięknie. Od alejek spacerowych wzdłuż których ustawione są co jakiś czas ławeczki, po mało dostępne ścieżki, pełne uskoków, korzeni, ostrych podjazdów, zjazdów itp. Ogólnie teren bardzo pofalowany, a przez to ciekawy i co najważniejsze bardzo dokładnie oszlakowany. Przecina się tam wiele szlaków i dzięki temu nie można się zgubić. Myślę, że jeszcze tam wrócę o innej porze roku, by pozachwycać się taką naturalną dziczą w środku miasta.






wtorek, 12 września 2017

kroczek za kroczkiem do mety

Teraz, gdy zbieram się do kupy po złamaniu zmęczeniowym, które dopadło mnie w marcu, wszystko, każdy bieg, każde zawody to mój taki nowy pierwszy raz, dlatego śmiało mogę powiedzieć, że pierwszy raz przebiegłam na zawodach biegowych  dystans 10 km.


W niedzielę wzięłam udział w biegu Życiowa Dziesiątka, jednym z biegów Festiwalu Biegowego w Krynicy Zdroju. W zawodach tych biegłam już trzeci raz, znałam trasę, która prowadziła cały czas delikatnie w dół do Muszyny i chyba dlatego się tak bardzo nie stresowałam. Celem oczywiście było dobiec do mety bez bólu pozłamaniowego, bo niestety noga niby, że ponoć zrośnięta, to ciągle pobolewa w najmniej oczekiwanym momencie (bo nie cały czas). Biegłam sobie więc spokojnie, starając się utrzymać równe tempo i doturlałam się do mety z czasem 00:58:24, więc chyba nie tak źle jak na pierwszy pozłamaniowy raz. Muszę się tutaj pochwalić, że pomimo, że nie mam kondycji, bo przecież od marca nie biegałam to chociaż moje wewnętrzne "ja" wręcz krzyczało, żeby chociaż troszkę i na chwilę przejść z truchtu w marsz to nie poddałam się i biegłam cały czas i to jest taki mój mały sukces w tych zawodach. 

piątek, 1 września 2017

Kościelec ze Świnicą na deser

Zakwasy - dzień drugi i znając swój organizm - ostatni. 
W środę, po wcześniejszym obczajeniu prognozy pogody wzięłam urlop i pojechałyśmy z koleżanką w góry, Tatry. Pierwszy raz w tym sezonie letnim i pewnie ostatni, bo od jutra ma przyjść ochłodzenie i pewnie w górach spadnie śnieg.
Jako, że ja nigdy nie byłam na Kościelcu, koleżanka natomiast na Świnicy wymyśliłyśmy, że zaliczymy za jednym zamachem oba szczyty. Przyznaję, trochę się bałam tej wycieczki, bo do łatwych nie należała, a ja cały czas niepewna jestem jeszcze tej mojej nogi, która raz boli, a raz nie i sama do końca nie wiem czy mogę ją już bardziej męczyć, czy nie. Ale pojechałyśmy. 11 godzin marszu, 24 km, około 2 tysiące przewyższenia, bo trzeba było wyleź na dwie góry: Kościelec (2155m npm) i Świnica (2301m npm). Na Świnicy kiedyś bardzo dawno temu byłam, więc się jej nie bałam, natomiast o Kościelcu słyszałam wiele opowieści mrożących krew w żyłach i miałam obawy czy dam radę.  Tak mnie wszyscy straszyli, że taka ciężka góra, że stromo, że przepaść gdzie okiem sięgnąć i im bardziej straszyli tym bardziej chciałam tam wyjść, ot taka babska przewrotność 😁 i szłam i wspinałam się i czekałam na te niewyobrażalne trudności i tak oto dotarłam do szczytu Kościelca i nie spotkałam ich, tych trudności jakiś wielkich znaczy się i z jednej strony to super, a z drugiej to jakieś takie rozczarowanie gdzieś tam pozostało. Ale znam gorsze podejścia np. na Kozi Wierch na Orlej Perci gdzie szłam na kolanach jak jakaś pokutnica, bo wstać się nie dało co by nie zjechać w przepaść czy Ostry Rohacz gdzie łańcuch dali szczytem i wiatr targał mną znad jednej przepaści nad drugą, czy Krywań, który już nie pamiętam czym mnie dobił, ale wiem, że mnie dobił. Kocham te nasze Taterki. 
Dałam radę. Plan został wykonany, szczyty zdobyte, pogoda dopisała, było cudownie, wspaniale, noga wytrzymała i tylko te zakwasy mnie jeszcze męczą, ale nie ma się co dziwić, jak nogi były na urlopie prawie pół roku to mają prawo się teraz buntować i zsyłać na mnie ból zakwasowy.

Hala Gąsienicowa

 widok z Kościelca na Czarny Staw Gąsienicowy


 widok ze Świnicy na Dolinę 5-ciu Stawów Polskich

 widok ze Świnicy

widok ze szczytu Świnicy na Kasprowy Wierch i Giewont


 spotkałyśmy kozice, jedne hasały po skałach, a inne (poniżej opalały się przełęczy Liliowe


fragment naszej trasy