środa, 31 stycznia 2018

Pies Północy

Mam najwspanialszego psa na świecie. Jest w niej (bo to suczka) tyle miłości, co widać jak mnie wita i szaleńczo się cieszy gdy wracam do domu, tyle cierpliwości gdy rzucam się na nią by się poprzytulać to tej kupy futra, i wiem, że ta rasa psów nie lubi być obejmowana bo czuje się osaczona, to mimo wszystko moja psa dzielnie znosi te przytulaski.
Husky!!! - inteligentny, przyjazny indywidualista.
Dzisiaj przeczytałam piękny tekst o tych psach:
" Psy północy nie są dla wszystkich. Tak naprawdę są dla wariatów którzy kochają błysk w ich oczach po udanej psocie, którzy cierpliwie mierzą się z uporem, sprytem i inteligencją, którzy zrozumieją, że północniak kocha swoją rodzinę do ostatniego oddechu, ale w duszy zostało mu trochę z wilka i tę część jego natury też trzeba uszanować." 
Jakie to prawdziwe ....
Czemu akurat piszę o moim psie?
Po kilku bardzo aktywnych dniach (rower, bieganie, fitness) postanowiłam dzisiaj dać odpocząć moim kopytkom, co by ich nie nadwyrężać, żeby się jakaś kontuzja (tfu, tfu) nie przyplątała. Taki miałam plan dopóki nie wróciłam do domu z pracy, bo gdy tylko wysiadłam z auta i przywitałam się z moją husky to zobaczyłam w jej oczach  taką ogromną prośbę "weź mnie na spacer". Uwierzcie, prawie do mnie mówiła tymi swoimi proszącymi oczyskami. Jako, że pogoda ostatnio to bardziej jesienna lub wiosenna jest niż zimowa, bo z 8 stopni na plusie i słoneczka więcej niż chmur, to rzuciłam wszystko i polazłyśmy do lasu. Ja, jak to ja, czyli osoba, która potrafi się zgubić nawet na Rynku w Krakowie, oczywiście zamotałam się w lesie, który aż wstyd się przyznać, ale w miarę dobrze znam. Na swoją obronę mam tylko to, że te drzewa to takie same wszystkie się wydają. Na szczęście przy pomocy google map (gdy już się udało złapać zasięg w tym ciemnym, złym lesie) jakoś dotarłyśmy do cywilizacji i się okazało, że my w sąsiedniej miejscowości wylądowałyśmy. Jako, że już robiło się ciemno to wróciłyśmy do domu ulicą,  a nie przez las i w ten sposób przedeptałyśmy 9 km. Powiecie, phi, co to 9 km. Niby niewiele, ale jak na dzień odpoczynku (czytaj" kanapa, nogi na suficie, co by krew lepiej krążyła i te sprawy)  to taka odległość mała nie jest dla umęczonych nóg. Moich oczywiście, bo moja psa pewnie czuła niedosyt. Jednak dla tej psiej radości, gdy mogła obwąchać każde drzewo, wytaplać się w błotnistym strumyku, przeczołgać po zdechłej, rozkładającej się myszy (wszak to ponoć najlepsza psia perfuma na świecie) warto było umęczyć nogi. Nie wiem tylko co będzie jutro, bo w planach było bieganie, ale tym już się będę martwić rano, gdy będę próbowała wstać z łóżka.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

O Biegu Wielkich Serc

Wczoraj wzięłam udział w 6 Biegu Wielkich Serc w Krakowie już po raz czwarty. Jest to bieg w ramach WOŚP.
 Do ostatniej chwili właściwie wahałam się czy pobiec czy nie, bo przecież ja wciąż chora jestem. Jak mnie wzięło pod koniec grudnia tak trzyma nadal, a raczej przechodzę przez kolejne etapy. Mogłabym powiedzieć, że jestem teraz na poziomie choroby o nazwie ból gardła i katar plus osłabienie gratis, więc wesoło nie jest.
Bez względu na mój stan zdrowia miałam jechać na te zawody, bo obiecałam pomóc przy organizacji biegów dla dzieci, a ja jak się do czegoś zdeklaruję to choćby nie wiem co to słowa dotrzymam.Pojechałam zatem i tak do ostatniej chwili walczył mój rozum z sercem. Serce wygrało, pobiegłam. Przed biegiem sobie wmawiałam, że fajna pogoda, bo lekki mrozik, bez śniegu i lodu na trasie, słonecznie więc sobie delikatnie potruchtam. Oczywiście, ja jak to ja, teoria sobie, a w trakcie biegu gdy emocje wylewają się na zewnątrz i mózg się wyłącza pobiegłam ile sił w kopytkach. Na metę dobiegłam z czasem 27'.20'' pokonując dokładnie 5km i 150m, bo trasa liczyła trochę ponad piątkę, więc jak na moją marną kondycję i osłabiony chorobą organizm to wynik uważam za rewelacyjny. Bieg w 100% jest charytatywny, co oznacza, że całość z opłat startowych przeznaczona jest na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Patrząc na zerowy budżet imprezy to jest ona zorganizowana na wysokim poziomie. Dzięki sponsorom mieliśmy pomiar czasu, pakiety startowe i nawet medale na mecie były i to jakie piękne, a po biegu każdy uczestnik otrzymał poczęstunek w postaci pączka.


Kolejnym biegiem, na który jestem zapisana i opłacona jest Półmaraton wokół Jeziora Żywieckiego - 18 marca. Mam nadzieję, że do tego czasu nie dopadnie mnie żadna kontuzja, bo tak naprawdę to marzy mi się Cracovia Maraton, który ma być 22 kwietnia. Jeszcze się na niego nie zapisałam, ale cały czas intensywnie o nim myślę i ten półmaraton w marcu to będzie takie zderzenie z rzeczywistością, które pokaże czy jest sens się masakrować na maratonie, czy może lepiej odpuścić.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Rozbiegany Stadion na Biegu Sylwestrowym

No i zachorowałam na koniec roku. Nie wiem czy młody mnie załatwił czy to rower, czy może zwariowana pogoda - teraz jest jakieś 8 stopni ciepła i śniegu już nie ma. Zaczynam się gubić, bo mam wrażenie że za każdym razem jak spojrzę za okno to jest inaczej. Raz biało, raz szaro, raz nawet zielonkawo gdy przyświeci słońce. Tak jakby pory roku wjechały nam w krajobraz w ciągu paru dni, a nie miesięcy.
Ale nie o tym chciałam, tylko o 14 Krakowskim Biegu Sylwestrowym.
Dwa tygodnie po godzince, może dwie i ostatnie dwa dni prawie całe spędziłam na szyciu. Tak, ja która ma wstręt do igły i nitki i nawet jak trzeba dziecku guzika przyszyć to wysyłam do babci - szyłam.
A co szyłam? Ano piłkę nożną. Wiem, wiem brzmi absurdalnie, już tłumaczę.
Moja grupa biegowa, w bardzo okrojonym składzie w tym roku (wyjazdy sylwestrowe, kontuzje i różne inne niespodzianki, stanęły na drodze reszcie grupy) tradycyjnie już postanowiła wziąć udział w Krakowskim Biegu Sylwestrowym na dystansie 5 km. Są to bardzo specyficzne zawody, gdzie główną atrakcją są przebrania. W tym roku postanowiliśmy pobiec jako Stadion Sportowy. Ja, że o grze w piłkę mam blade pojęcie postanowiłam przebrać się za piłkę nożną, bo stwierdziłam, że jak piłka wygląda to wiem i jakoś to skomplikowane bardzo nie będzie. Ojej, jaka ja byłam naiwna i nieświadoma tej pochopnej decyzji, bo urobiłam się przy tym przebraniu jak koń, który ma zaorać kilkadziesiąt hektarów. Mój tata zespawał mi szkielet z drutu i pozostało mi powycinać sześciokąty i pięciokąty foremne w odpowiedniej wielkości, a następnie "tylko" zszyć je razem do kupy, oczywiście ręcznie, bo wymyśliłam sobie, że musi to być taki ścieg, żeby te białe sześciokąty odznaczały się od siebie. Piszę "tylko" i śmiać mi się chce, bo jedna ścianka takiego wielokąta to było od 10 do 15 minut szycia, a było tego bardzo dużo. Do tego żeby druciany szkielet stał się piłką, to trzeba było coś tam między druty a pozszywany materiał powpychać. Owlekłam więc szkielet piłki w prześcieradło frotowe, następnie  poświęciłam starą letnią kołdrę i na wierzch jeszcze znalezioną gdzieś w piwnicy gąbkę. Wszystko starannie poprzyszywałam do siebie, co by w trakcie biegu się nie rozpadło i piłka była gotowa. Jak w nią weszłam to wydawała się w miarę lekka. W środku miałam zrobione uchwyty z drutu, żeby nie opierać jej cały czas na barkach i wydawało mi się, że będzie ok. Reszta grupy przebrała się za słupki narożne, które dźwigały płachtę boiska i trybun. Dzieci były piłkarzami, mieliśmy dwie "czirliderki" , jedną z pomponami, drugą taszczącą wielki puchar, był komentator, sędzia, oraz czerwona i żółta kartka. W takim składzie przetruchtaliśmy 5 km i tym sposobem zdobyliśmy 3 miejsce jako najlepiej przebrany zespół.
Wspaniała zabawa, niesamowite emocje, fantastyczna atmosfera. Tak w skrócie można opisać 14 Krakowski Bieg Sylwestrowy. Pogoda również dopisała, bo momentami przez chmury przebijało się słoneczko i była temperatura dodatnia.
Warto było pomimo tego, że dzisiaj od rana odstawiam koncert kaszlowy, a barki pomimo tego, że starałam się używać uchwytów w piłce bardzo bolą.