czwartek, 29 stycznia 2015

spowiedź biegowa u lekarza

moja rozmowa z lekarzem wyglądała mniej więcej tak:

(ja)  ale jak to możliwe, że to złamanie nie zrosło się od 3 miesięcy
(lekarz) a biegała Pani przez te 3 miesiące?
(ja) wcale .... yyyyy, no prawie wcale
(lekarz) prawie?
(ja) no tak, bo na początku grudnia w Biegu Mikołajkowym obleciałam raz Błonia, ale to było tylko 3.5 km, i tylko jedno okrążenie kiedy większość biegaczy biegła trzy. Potem jeszcze w Biegu Sylwestrowym 5 km , ale to się nie liczy, bo większość trasy szłam, nie biegłam.
(lekarz) i tyle?
(ja) no dobrze, jeszcze 11 stycznia był Bieg Wielkich Serc i tam machnęłam 5 km i to naprawdę tylko tyle biegania było, bo przecież te pojedyncze zrywy na bieżni po kilka kilometrów się nie liczą
(lekarz) Niestety wszystko się liczy. A nie bolała Pani ta noga, przecież to złamanie strzałki powinno bardzo boleć, szczególnie na początku, więc jak Pani biegła z takim bólem?
(ja) bolało, oczywiście że bolało, ale przecież nie mogłam przerwać biegu i nie dobiec do mety z powodu jakiegoś głupiego bólu.

... i w tym momencie lekarzowi opadły ręce.
I mi też, bo po co się głupio pyta, czy bolało i boli, przecież gdyby nie bolało to wcale bym się tą nogą nie przejmowała.
Toż to przecież cały czas o ten ból chodzi, że boli i nie mogę biegać.

Bo po wszystkich badaniach, które były do tej pory, prześwietleniach, naświetleniach, kłuciach, wjeżdżaniu na stole w różne tunele, hałas, który musiałam znosić, w 90% diagnoza już jest. Nie w 100% bo jeszcze dzisiaj i jutro seria badań uzupełniających.
Co mi zatem jest, czego magiczne rtg, usg i kilku ortopedów i rehabilitantów nie wykryło? Ot prosta sprawa wydawałoby się. Złamanie zmęczeniowe kości strzałkowej z jakimiś tam obrzękami szpiku itp. i jakimiś tam wyciekami czegoś tam.
Tylko dlaczego aż trzy miesiące musiałam się męczyć, przechodzić przez fizykoterapię (pole magnetyczne, laser, elektroterapia), rehabilitacje (masaże niby specjalistyczne).
Dlaczego każdy z tych "specjalistów" gdybał, a nikt nie skierował mnie od razu na odpowiednie badania? Tego nie wiem, lekarzem nie jestem, chociaż po tych kilku miesiącach wiedzę medyczną z zakresu kości strzałkowej posiadam już wcale niemałą.
Nie będę tu pisać co myślę o naszej służbie zdrowia, bo aby trafić na dobrego lekarza to trzeba mieć olbrzymie szczęście. Mnie się udało za czwartym razem, a wszyscy byli z polecenia.
Chociaż, może nie będę chwalić dnia przed zachodem słońca, bo noga jeszcze niewyleczona.
Jedno wiem. Z wiosennymi zawodami biegami mogę się pożegnać. Trudno.

Jeden doświadczony lekarz wart jest stu wojowników.
                         -  Homer             

piątek, 23 stycznia 2015

przegapiłam "Blue Monday"

Aaaaaaa, przegapiłam najbardziej depresyjny dzień w roku, tzw. Blue Monday.
Podobno był w poniedziałek 19 stycznia. Wikipedia podała mi, że to nie jakieś tam wymysły, tylko stworzony został specjalny algorytm, który wyznacza ten dzień. Wow, udajmy, że uwierzyłam.
Próbowałam sobie przypomnieć co się działo w moim życiu w poniedziałek i nic, zupełnie nic ciekawego się nie wydarzyło, a na pewno już nie był on beznadziejny, ot taki nijaki. Ale szkoda, że nie wiedziałam, że powinien być najbardziej depresyjny, bo zaopatrzyłabym się w czekoladę.
Przynajmniej bez wyrzutów sumienia wciągnęłabym ze dwie, no może trzy tabliczki tego pocieszacza. Bo w końcu lepiej zapobiegać niż leczyć (i tu mówię o tej domniemanej depresji co to miała mnie dopaść w ten "Blue Monday").
Przez chwilę sobie pomyślałam, że to dzisiaj powinien być taki depresyjny dzień, przynajmniej dla mnie, bo słońca nie było cały dzień, tak ponuro i zimno, badania, na moją nogę nie wychodzą tak jakbym chciała (ale to dopiero początek, więc nie ma się co smutać), a poza tym nic, kompletnie nic mi się nie chce. Taka wyssana jestem z całej energii.

Ale nie, nie będą mną rządzić żadne algorytmy i od razu w ramach buntu pomyślałam o jakiś miłych rzeczach dzisiaj. Nie wiem czemu akurat, te wpadły mi najpierw na myśl, ale kto pierwszy ten lepszy, więc wymieniam:
1. Przejechałam przez całe miasto w piątkowe popołudnie w 40 minut, a dawałam sobie 1.5 godziny.
2. Gdy się zakręciłam na jednym z dziwnych rond w Nowej Hucie w Krakowie i ustawiłam się na złym pasie, to wystarczyło się uśmiechnąć do pana z tyłu i mnie wpuścił (no, nie jest jeszcze tak źle, chociaż to moje złośliwe ja powiedziało mi w duchu, że to z litości).
3. Uratowałam piankę z piwa, nie wyleciała ze szklanki.
4. Uśmiałam się z fajnego obrazka na demotywatorach. Oto on.

5. Gdy wróciłam do domu, moja kota spała w mojej sypialni, nie u dziecięcia mego, gdzie sypia zazwyczaj, do tego dała się wygłaskać bez marudzenia.

Każdy ma jakieś miłe, śmieszne momenty w dniu. Trzeba o nich pamiętać. Dość z narzekaniem, a taki "Blue Monday" czy "Blue Friday" po prostu nie istnieją.

niedziela, 18 stycznia 2015

Moje trofea biegowe

Jaki będzie ten rok pod względem uczestnictwa w imprezach biegowych? Nie wiem. Pierwszy raz po prostu nie wiem co będzie w tym roku. Ja, niby taka poukładana, zorganizowana, a nie wiem. Ech.
Dlatego póki co staram się nie zapisywać na żadne zawody biegowe na ten rok. Tak napisałam "staram" , bo ostatnio zapisałam się na dwa kolejne, ale to było silniejsze ode mnie.
Zacznę od tego, że udało mi się wymiksować z Cracovia Maratonu (dlatego nie powinnam się właśnie zapisywać, żebym nie musiała potem odkręcać zapisów). Trochę mi było smutno, że nie pobiegnę, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo wcisnęłam numer startowy znajomej, dla której to będzie pierwszy maraton i super, strasznie się cieszę, że pobiegnie, a poza tym, że nie startuję w tym maratonie to mogłam się zapisać (i właśnie się zapisałam) na Bieg Nocny i Mini Maraton (które to są w ten sam weekend co maraton, tylko w piątek i sobotę).
Jest jeszcze kilka biegów w tym pierwszym półroczu, które chciałabym zaliczyć, a wiem, że nie pobiegnę.
Pierwszy to Bieg Myślenicki. Jest on w połowie marca. W sumie to nie zrobił on na mnie wrażenia, ot blisko i tyle. Nie zrobił, dopóki nie zobaczyłam trasy. Ech, ach, och. Zarabie. Pięknie. Uwielbiam, a raczej uwielbiałam tam biegać. Prosto jak po stole, obok rzeka, bardzo przyjemnie.
Potem jest półmaraton Marzanny w Krakowie. To bieg, o którym nawet nie mogę myśleć, a co dopiero pisać, taki nerw mnie łapie, że w nim nie pobiegnę, a nie pobiegnę. Najpierw myślałam, że przepiszę się z tych 21 km na 10, bo i taki dystans w tym roku będzie możliwy. Ale  teraz wiem, że szkoda zachodu z przepisywaniem, bo zapewne nie pobiegnę wcale (tak, tu cały czas o tę bolącą nogę chodzi).
W maju natomiast jest Bieg Swoszowicki. Nie pobiegnę w nim, tzn. w tym biegu głównym na 10 km ( jest jeszcze bieg dodatkowy na milę). To bieg, który odpuściłam w tamtym roku, a na którego byłam zapisana i nawet opłacona. W tamtym roku zamiast 10 km było 5. Super trasa, wszystko świetnie, a nie pobiegłam. Dlaczego?
To był maj. Maj był bardzo zawalony imprezami biegowymi, w których koniecznie chciałam wziąć udział. I w maju też miał urodziny mój chrześniak. I moja koleżanka, mama owego chrześniaka, ciągle przekładała maluchowi urodziny, żeby chrzestna mogła na nich być. I dlatego właśnie odpuściłam ten bieg w Swoszowicach. Stwierdziłam, że bez przesady. Dzieciak ważniejszy niż bieg. A w tym roku nie pobiegnę, bo mi się trasa nie podoba. Jest bardzo wymagająca, po terenie mocno pagórkowatym. Myślę, że w maju już będę biegająca, ale wolę proste, płaskie trasy.
A w tamtym roku?
W tamtym roku wzięłam udział w 20 imprezach biegowych. Medale mam z 18-stu, bo dwa biegi były bezmedalowe. (Bieg Pamięci w Krakowie (kwiecień) i Bieg we Wrząsowicach pod Krakowem (maj).
Oto one. Moje medale z biegów w 2014 r. Ech. Tyle metalu i tyyyyle wspomnień.



niedziela, 11 stycznia 2015

biegamy dla WOŚP

III Bieg Wielkich Serc w Krakowie zaliczony.

Do ostatniej chwili wahałam się czy wziąć w nim udział, bo jestem po tygodniowej kuracji antybiotykowej i mam osłabiony organizm, a do tego zepsuta noga. Dopadło mnie choróbsko. Próbowałam bez antybiotyku, ale się nie udało. Dzisiaj już jest niby ok, pozostała jedynie ta słabość i kaszel. Chociaż z tego co wiem, to szczekać mam jeszcze z 2 tygodnie i podobno to jest normalne po chorobie.
Pobiegłam jednak w tym biegu, bo żal mi było nie biec, bo po pierwsze był to bieg dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a po drugie biegł w nim mój tata, który raczej nie biega, więc i tak bym pojechała mu kibicować. Pomyślałam więc, że powolutku do mety się jakoś doczołgam. I dobiegłam. Z czasem tak marniutkim, że szkoda o tym pisać. 5 minut gorzej niż w tamtym roku, ale w magicznym 30 minut się zmieściłam, więc nie było aż tak źle.
Jedno wiem, kondycję mam fatalną, żeby nie napisać, że nie mam jej wcale. Nie byłam w stanie przebiec cały czas 5 km, musiałam iść, i pomyśleć, że jeszcze niedawno przebiegłam maraton. Ech.
Furczałam jak stara lokomotywa. I powinnam zwalić teraz winę na chorobę, na nogę, na pogodę, ale prawda jest taka, że noga tylko delikatnie bolała, pogoda też była niczego sobie, bo 4 stopnie na plusie i nie sypało, nie lało, tylko delikatnie wiało, więc jak na tą porę roku było idealnie.
Ale za to medal mam piękny z tego biegu. Kolejny do kolekcji.



piątek, 2 stycznia 2015

żeby tradycji blogowej stała się zadość ... podsumowanie

Jako, że nastał nowy rok ... tak wiem, nic, kompletnie nic się nie zmieniło, no oprócz tej piątki w dacie zamiast czwórki. Tak, to będzie powód do irytacji dla większości ludzi przy wpisywaniu daty jeszcze przez jakiś czas. Ale nie o tym chciałam.
Zatem, jako, że nastał nowy, 2015 rok, trzeba by pójść za tłumem i zrobić podsumowanie biegowe tamtego roku.
A więc ... (tak wiem, nie zaczyna się zdania od "a więc" , ale mi tu akurat bardzo pasuje)
.....
I teraz po chwili ciszy powinny być bębny (no dobra, dajmy bębny), są.




Tadam! W tamtym roku, czyli 2014, przebiegłam 1105 km.
Tak mi mówi endomondo, a ja mu wierzę, bo dokładnie zapisywałam każdy przebiegnięty kilometr, nawet ten na bieżni.
Najpierw pomyślałam, że wow, aż tyle, ale potem sobie przypomniałam walkę z nogą moją własną przez ostatnie miesiące i już wiem, że nie tyle, ale że tylko tyle. Bo gdyby noga się nie zepsuła to byłoby spokojnie z 300 km więcej. No cóż. Przynajmniej teraz jest niższa poprzeczka do przeskoczenia na ten rok. Pod warunkiem oczywiście, że naprawię tę nieszczęsną nogę.


edit:
czytam co to napisałam i zaczęłam się zastanawiać, czemu endomondo nazwałam jako "on", a nie "ona". Bijąc się więc z własnymi myślami (tak, często dyskutuję sama ze sobą) stwierdziłam, że pewnie dlatego "on", bo to program. Tylko od razu nasunęła się myśl, że w telefonie to endomondo to kobitka, czyli "ona", bo aplikacja. Aj, jaj, jaj. Może ja już przestanę myśleć. GENDER.

edit1:
Jeszcze mnie natknęło, że trzeba by wrzucić jakiś wykres dla udokumentowania moich 1105 km.
Oto on:

czwartek, 1 stycznia 2015

biegowe zakończenie roku czyli XI Krakowski Bieg Sylwestrowy

Krakowski Bieg Sylwestrowy to impreza biegowa, na którą zjeżdżają się biegacze z całej okolicy i nie tylko. To taki bieg, gdzie nieważny jest czas, zdobyte miejsce (przynajmniej dla większości), a najważniejsza jest dobra zabawa.
Biegacze w najbardziej wymyślnych przebraniach, często angażując w to rodzinę i przyjaciół, biegną ulicami Krakowa pokonując dystans 5 lub 10 km.

Dla mnie to takie zamkniecie biegowego roku, chociaż przyznam, że pod względem biegowym nie był on dla mnie bardzo udany. Cóż. Następny będzie lepszy.
Już po raz drugi wzięłam udział w tej imprezie. W tamtym roku, wraz z kilkoma koleżankami, gdy dotarłyśmy do mety, pokonując te 5 km, zafascynowane całą tą oprawą, tą atmosferą biegu, tymi cudownymi przebierańcami, umówiłyśmy się, że za rok stworzymy zespół, przebierzemy się tak samo tematycznie i pobiegniemy wspólnie.
Tak też zrobiłyśmy. Pomysłów na przebranie było wiele, jednak wygrał strój murzyński, bo prosty, łatwy a za to jaki efekt.
Największy problem był z pomalowaniem twarzy na czarno. Tak się nam wydawało, że co to jest machnąć kilka razy czarną farbką i już. Trzeba się było jednak trochę natrudzić, aby ją rozprowadzić równomiernie, uważając na oczy.
Przed biegiem zgłosiłyśmy się do konkursu na najlepiej przebrany zespół. Zrobili nam fotkę, zapisali nazwę i nasze numery startowe i mogłyśmy się spokojnie ustawiać na starcie.
Przez większość trasy nie biegłyśmy tylko szłyśmy. Po pierwsze bałam się trochę o nogę, po drugie
większość z nas nie biega, więc z kondycją różnie. Ale przecież nie chodziło o czas, tylko o zabawę. Nie wspomnę już o wielkim bębnie afrykańskim, który uwieszony miałam na biodrze i wybijałam nim rytmy afrykańskie. Już pojawiły mi się olbrzymie siniaki na tym biodrze, ale co tam. Dobrze, że w trakcie tych 5 km zmieniałyśmy się z koleżanką z dźwiganiem tego ciężaru, bo sama chyba nie dałabym rady biec z wielkim, ciężkim bębnem i jeszcze wybijać rytmy.
Na mecie były oczywiście medale i róże dla każdej kobiety. Zanim odstałyśmy swoje w kolejce po ciepły posiłek (w końcu było ok 1700 biegaczy) to już tak zmarzłam (bo było -6 stopni), że marzyłam tylko o tym aby wrócić do budynku gdzie było biuro zawodów i depozyt, dlatego podeszłyśmy tylko na chwilę pod scenę, gdzie było dekorowanie zwycięzców. I to był nasz błąd, bo się okazało, że zdobyłyśmy 3 miejsce jako najlepiej przebrany zespół. Owszem, nagrodę mamy do odebrania, ale żal mi, że nie stanęłyśmy na podium. Trudno.