środa, 22 czerwca 2016

Wrocław - bieganie nocą, zwiedzanie w dzień

Wrocław - piękne miasto, a nigdy tam nie byłam.
Myśl o pojechaniu tam na weekend i pozwiedzaniu nasunęła mi się już jesienią tamtego roku. Potem usłyszałam o półmaratonie nocnym, który tam się odbywa, sprawdziłam datę i stwierdziłam, że czemu by nie połączyć tych dwóch rzeczy, czyli przebiegnięcie biegu 21 km wraz ze zwiedzaniem miasta.
I  w ostatni weekend wylądowałam wraz z częścią mojej grupy biegowej we Wrocławiu.
Pojechaliśmy w sobotę, odebraliśmy pakiety, w międzyczasie zwiedziliśmy Panoramę Racławicką, (bo być we Wrocławiu i tam nie pójść to jak być w Krakowie i nie widzieć Sukiennic) i wieczorem pojechaliśmy na Stadion Narodowy, gdzie był start i meta 4 Półmaratonu Nocnego. W tym roku organizatorzy poszerzyli limit startujących i w biegu tym wzięło udział około 10 tysięcy biegaczy.
O samym biegu nie ma co pisać, bo jak się nie biega (a ostatnio mało biegałam) to nie ma co wymagać jakiś rewelacyjnych wyników. Bieg ten miał być rekreacyjny, ot takie nocne zwiedzanie miasta na biegowo, lekko i przyjemnie. I tak było faktycznie do 16 km, na którym to mój organizm się zbuntował i zaserwował mi potworną kolkę wraz z bólem żołądka. Jakoś dowlekłam się do mety, ale były to moje najdłuższe i najgorsze 5 km w życiu. Najważniejsze jednak, że dotarłam i zgarnęłam pamiątkowy medal do kolekcji.
Niedziela to było zwiedzanie Starego Miasta, poszukiwanie wrocławskich krasnali i ogólny odpoczynek po biegu. Wieczorem natomiast zaliczyliśmy pokaz fontanny multimedialnej obok hali Stulecia.
Na szczęście pogoda dopisała, było ciepło i słonecznie. Deszczowo zrobiło się dopiero w środku nocy z niedzieli na poniedziałek i w poniedziałek już cały dzień padało. Nie przeszkadzało nam to jednak ponieważ mieliśmy na ten dzień zaplanowany wyjazd na taras widokowy na najwyższym budynku w Polsce Sky Tower, oraz zwiedzanie oceanarium, po którym wyruszyliśmy do domu. Weekend udany, półmaraton zaliczony, Wrocław w miarę możliwości zwiedzony. Pewnie jeszcze tam wrócę, bo miasto piękne i warto go dokładniej poznać, ale to kiedyś.













sobota, 11 czerwca 2016

psa

Na początku czerwca odeszła moja jamniczka, szybko więc prawie bezboleśnie, więc to jest jedyna dobra rzecz w tej historii, że prawie nie cierpiała, nie zdążyła.
Minęły już prawie dwa tygodnie, a nadal nie mogę się pozbierać, ani ja, ani moje dziecię, dla którego była wspaniałym towarzyszem zabaw i przyjacielem. Straciliśmy członka rodziny.
Była wredna, złośliwa, wkurzająca, charakterna ... tak bardzo nam jej brakuje.
Faktycznie czas leczy rany, jest trochę lepiej, jednak nadal nie mogę usiąść na huśtawce w ogrodzie, bo zawsze przy mnie siedziała, zawsze.
Dziecię moje wcale nie polepsza sprawy, bo ciągle o niej przypomina, przy różnych codziennych czynnościach.
Np. wybieraliśmy się ostatnio w góry, mój mąż i dziecię siedzą już w aucie, ja przychodzę do nich a młody mówi:
- Patrz, już by siedziała pierwsza w aucie i tata wkurzałby się, że go nie słucha i nie chce wysiąść i wołałby Ciebie, żebyś ją wyprosiła. (Tak, ona słuchała tylko mnie).
Dalej: Wracamy skądś do domu, ja z dzieciem moim, brama garażowa powoli się otwiera, oczywiście kota już przed nią paraduje chcąc wejść do domu przez garaż, a młody z tylnego siedzenia w aucie mówi:
- Sonia by naszą kotę już kilka razy wylizała w tym szale radości, że wracamy zanim by się brama otworzyła.
I tak ciągle coś nam o niej przypomina. I niby ostatnio już coraz mniej, aż do dzisiaj.
Sobota, więc latam z odkurzaczem, potem mopem. Umyłam korytarz, więc biegnę do drzwi wejściowych by otworzyć i zrobić przewiew, aby szybciej wyschło i tak otwierając te drzwi naszła mnie myśl, że Sonia pewnie znowu mi wlezie na umyte jak tylko otworzę drzwi na zewnątrz.
I tak mnie zatrzymało, że chwila, że nie, nie wejdzie, już nie wejdzie. I nagle mnie opadły siły i tak się zastanawiam, kiedy to przestanie boleć. Kiedy będzie taki czas, że będę mogła z uśmiecham na twarzy opowiadać jakiego miałam cudownego psa, z uśmiechem, a nie z łzami w oczach.