sobota, 29 lipca 2017

piesi na ścieżkach rowerowych



Ostatnio dużo jeżdżę na rowerze po Krakowie i dopiero teraz dostrzegam olbrzymi problem, o którego istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia, a mianowicie o chodzeniu pieszych po ścieżkach rowerowych. Oni to robią bezmyślnie, bo obok zawsze (przynajmniej w Krakowie tam gdzie ja jeździłam) jest chodnik. Wczoraj prawie rozjechałam kobietę z (tak na oko) 5-letnim chłopcem i nie jechałam szybko (średnio ok 14km/h - wiem, bo jeżdżę z gps-em). Pojawili się nagle za zakrętem, z naprzeciwka wyjechał inny rowerzysta (który już tak powoli jak ja nie jechał) i to był prawdziwy cud, że nikomu nic się nie stało i jakoś wszyscy zmieściliśmy się w tym samym momencie na tej wąskiej ścieżce, i każdy odbił w inną stronę, a nie wszyscy w tą samą. To były ułamki sekund i jak teraz o tym myślę to stwierdzam, że mieliśmy niesamowite szczęście. A wiecie co? Obok ścieżki był chodnik dla pieszych, pusty, nikt nie szedł. Myślę, że kobieta z dzieckiem jakoś tak bezmyślnie szła tą ścieżką, i myślę, że to był u niej już ostatni raz kiedy nie pomyślała, którędy idzie. Tylko, że to jest nagminne. Ludzie idą sobie ścieżką rowerową zamiast chodnikiem. Wczoraj po tym incydencie dzwonkowałam na każdego kto szedł ścieżką dla rowerów i jak potem oglądałam się do tyłu to osoby te schodziły na chodnik, więc twierdzę, że ludzie zagubieni we własnych myślach nie zwracają uwagi którędy idą. Tylko, że takie zderzenie z rowerem to przyjemne nie będzie i to dla obu stron, dlatego ludzie ZEJDŹCIE ZE ŚCIEŻEK ROWEROWYCH.


niedziela, 23 lipca 2017

Nie dam rady biegać, to będę jeździć i już

Miesiąc temu pisałam, że noga przestała boleć. Oj gdybym ja wtedy wiedziała jak bardzo się mylę. Niestety ból powrócił. Po wycieczce górskiej w Beskid Wyspowy gdzie przeszłam 10 km, po próbie biegania (raz 3 km, raz jakieś 2 czy 3 znowu), po spacerach, chodzeniu ból w nodze wrócił i boli. Piecze mnie to miejsce nad kostką gdy trochę postoję, pochodzę, a przestaje gdy jeżdżę na rowerze. Po ostatnim badaniu rtg, w którym oczywiście nic nie wyszło stwierdziłam, że mam dość lekarzy, prześwietleń, a o bieganiu już nawet za bardzo nie myślę ... czekam. Kiedyś musi się wygoić cokolwiek tam się dzieje w tej nodze. A na razie jeżdżę na rowerze i coraz bardziej mi się ta aktywność fizyczna podoba. Można tyle rzeczy zwiedzić, zobaczyć jadąc na rowerze, a których się nie zauważa jadąc samochodem. Planuję sobie coraz dłuższe wycieczki rowerowe i jak jeszcze niedawno 30-40 km to było dla mnie nie do pomyślenia tak teraz 70-80 km jest w sam raz, a zaczynam się męczyć i odczuwać wszystkie mięśnie przy 90-100 km. Ostatnio wzięłam razem z mężem udział w zorganizowanej przez Grupę Turystyki Rowerowej PK (Politechniki Krakowskiej) wycieczce o nazwie "Nocny rajd rowerowy - O jeden most za daleko" gdzie w 20 kilka osób jeździliśmy po Krakowie zaliczając większość mostów na Wiśle, a punktem głównym wycieczki był most kolejowy w Niepołomicach. Wycieczka ta rozpoczęła się o 19:00, więc przez część czasu jej trwania jeździliśmy już po zapadnięciu zmroku. Prowadzeni przez kierownika wycieczki, nie musieliśmy patrzeć na mapę tylko trzymać się grupy. I w ten sposób zrobiliśmy prawie 50 km. Muszę dodać, że jechaliśmy lajtowym tempem i wszyscy na wszystkich czekali, więc nie było obawy, że ktoś się gdzieś zgubi. Fajna sprawa taki rajd szczególnie, że był w środku tygodnia, więc takie dodatkowe oderwanie od rzeczywistości.

fot. Grupa Turystyki Rowerowej PK

Wczoraj natomiast zapakowaliśmy rowery na dach auta i pojechaliśmy z mężem po młodego do Sielpi (Końskie) gdzie spędzał tydzień z dziadkami. Tam zamiast wylegiwać się nad wodą pojeździliśmy trochę zwiedzając okolicę. Wokół zalewu, lasami sosnowymi do miejscowości Piekło i Niebo oraz trasą GreenVelo z Końskie do Sielpi. 




A teraz ... teraz czekamy aż przejdzie burza, by zapakować rowery na auto i pojechać do Puszczy Niepołomickiej na takie lekkie 30 - 40 km. 
Bo jak nie dam rady biegać, to będę jeździć i już!





wtorek, 11 lipca 2017

weekendowe zmęczenie materiału

Ponoć weekend jest do odpoczynku, dla normalnie pracującego człowieka, czyli od poniedziałku do piątku. Tak mnie uczyli, tak było, a przynajmniej tak powinno być. Dzisiaj mamy środę i mogę w końcu powiedzieć, że już odpoczęłam po weekendzie. Tak, potrzebowałam prawie 3 dni na regenerację. A moje męczarnie weekendowe wyglądały tak:
W piątek wzięłam sobie urlop co by pojeździć z koleżanką na rowerach. Miałyśmy pojechać Wiślaną Trasą Rowerową od Skawiny w stronę Oświęcimia. Ot takie 60 max 70 km sobie zakładałyśmy. Zrobiłyśmy ponad setkę, ja 108, a ona 111 km (rozbieżność stąd, że każda musiała do swojego domu dojechać). I nie były to takie lajtowe kilometry, tylko gnałyśmy jak strusie pędziwiatry, bo każda miała jakieś plany na piątkowe popołudnie (wyjechałyśmy rano).



Sobota skoro świt wyjechałam z rodzinką do nad jezioro Rożnowskie, ot tak pod namioty, na weekend. Pod namiotami nie byliśmy chyba trylion lat, a że znajomi brali udział w niedzielnym biegu w Gródku nad Dunajcem i też wybrali się na weekend, to stwierdziliśmy, że dotrzymamy im towarzystwa, poplażujemy, popływamy, pogrillujemy, a w niedzielę pokibicujemy na trasie biegu. I niby brzmi to tak leniwie i odpoczynkowo, ale w rezultacie to był bardzo aktywny, szybki i fizycznie męczący weekend. Owszem, psychicznie odpoczęliśmy niesamowicie, takie odbicie od rzeczywistości, ale tyle się nachodziłam, że nawet noga, ta prawie wyleczona się zbuntowała i zaczęła boleć. No bo to do sklepu, to gdzieś po jedzenie, to do toalety, to na plażę, do wypożyczalni sprzętu wodnego, to tam czy siam, o rozkładaniu namiotu już nawet nie wspomnę, bo namiot był pożyczony od rodziców, a więc rozkładany pierwszy raz i szło nam to bardzo mozolnie.
Do tego noc pod namiotem to dla mnie była nieprzespana noc, bo chociaż nasza grupa położyła się grzecznie o północy spać, bo rano większość brała udział w biegu, to inni namiotowicze imprezowali do 4:00 nad ranem i za żadne skarby (ja nauczona zasypiać w ciszy) usnąć nie mogłam. Gdy w końcu imprezowa młodzież popadała i można było zmrużyć oko, bo skończyły się piski, krzyki, śmiechy itp. to o 6:00 pobudziły się wyspane  dziadki i zaczęły się poranne rozmowy przy kawie.
Nie, nie narzekam, bo taki wypad weekendowy to świetna sprawa i raz na jakiś czas można w ten sposób spędzić czas, szczególnie jak się jedzie z fajnym towarzystwem, jednak wszystko to, czyli niewyspanie, imprezowanie, plażowanie i niedzielne kibicowanie złożyło się na potworne zmęczenie fizyczne. Dzisiaj już mi lepiej, czuję się wypoczęta i zaczynam planować kolejny intensywny weekend, a raczej dogrywać już zaplanowane rzeczy, bo lato jest krótkie, szybko minie i trzeba z niego wycisnąć co się da.


sobota, 1 lipca 2017

Ojcowska pętla rowerowa

Zrobiłam to. Kolejna rzecz na liście rzeczy do zrobienia, marzeń do spełnienia do odhaczenia. Niby nic wielkiego ale czuję się taaaaaka spełniona. Przejechałam na rowerze dzisiaj pętlę ojcowską.
Jakiś czas temu znalazłam ją w necie. Tzn ślad znalazłam, czyli zapis gps trasy Kraków - Ojców - Pieskowa Skała - i powrót przez Rudawę i Liszki do Krakowa. Spod Wawelu to jakies 80 parę kilometrów. Dzisiaj to przejechałam razem z koleżanką. Przyjechałam po nią autem z rowerem na dachu, czyli do Krakowa do Kurdwanowa. Stamtąd pojechałyśmy na tą nasza pętlę. Zrobiłyśmy w sumie około 95 km. Piszę 95, bo mój zegarek z gps zarejestrował 94,44 km, a jej endomondo w zegarku 95.20 km.
Ojcowska Pętla Rowerowa


Trasa piękna, malownicza, prowadząca przez Dolinę Prądnika, wśród wapiennych skał do Ojcowa, następnie obok Maczugi Herkulesa do Pieskowej Skały. Stamtąd trochę drogami polnymi na Jerzmanowice i dalej bocznymi drogami na Rudawę, Morawicę i Liszki, by wrócić trasą Tyniecką wzdłuż Wisły pod Wawel i dalej już do domu.
Wydawało mi się, że północ Krakowa to tereny płaskie, a już Ojców i te dolinki to w ogóle powinno jeździć się jak po stole, płasko, prosto. Oj jak bardzo się myliłam co pokazuje poniższy obrazek z profilem trasy. Było stromo i to tak, że momentami musiałyśmy prowadzić rowery, bo nie miałyśmy siły wyjechać pod te góry.


Pomimo tego, że teraz jestem tak zdechnięta, że na nic nie mam siły to warto było jechać. To był wspaniały dzień, spędzony w fajnym towarzystwie z pięknymi widokami w tle.