środa, 26 listopada 2014

i znowu to samo

Już byłam w ogródku, już witałam się z gąską ...  i co mnie podkusiło, żeby pójść na ten basen, ech.
Od kilku dni noga nie bolała wcale. Pisałam już, że mnie nosi. Głupia nie jestem (biegać jeszcze nie będę) ... no dobra, głupia jestem, jak teraz na to patrzę. Ale wtedy mi się wydawało, że taki basen to jest właśnie to. Rozruszam się, woda wymasuje moją nogę, dobrze zrobi na mój kręgosłup, odstresuje mnie trochę. Pływałam więc sobie, taka zadowolona, że w końcu mam trochę ruchu. Już pod koniec czułam, że coś jest nie tak, bo noga dziwnie pulsowała i mrowiła, ale zwaliłam to na opór dosyć chłodnej wody.
Jak tylko wróciłam do domu to się zaczęła powtórka z rozrywki. Ból powrócił. Nie taki wielki jak ostatnio, ale jednak bolało, a to oznaczało, że coś nadal jest nie tak.
Otarłam się prawie o depresję, bo ja miałam już stworzony plan udziału w zawodach biegowych na prawie cały 2015 rok.No przyznaję, przybiło mnie to i to porządnie. Czułam się taka bezsilna, bo przecież zrobiłam wszystko co mogłam. Dbałam, uważałam i nic tak naprawdę to nie dało. Wystarczyła godzinka pływania i znowu jestem na początku tej drogi przez mękę, jak gra planszowa, gdzie jeden pechowy rzut kostką i wracasz na start.
Ale ja, jak to ja, wysmutałam się, wywarczałam na każdego, kto się nawinął (biedna moja rodzinka), wyzrzędziłam, wymarudziłam, upłakałam w poduszkę (ale tak by nikt nie widział, bo wiadomo, łzy są oznaką słabości) i pozbierałam do kupy.
Czyli chodzę znowu codziennie na rehabilitację: laser, elektroterapia. Oszczędzam nogę, która już prawie nie boli, ale nie daję się zwieść i nie zaprzestaję jej rehabilitować. Przecież w końcu musi się to wyleczyć. Jeszcze będę biegać, zobaczycie.



środa, 19 listopada 2014

biegającą śnieżynką to ja nie będę

Zaczyna mnie nosić. Dzisiaj minął miesiąc od kiedy nie biegam. Noga nie boli już wcale, ale jeszcze czuję to chore miejsce. Tak dziwnie mrowi, ale delikatnie. W sumie nic mi już nie jest, więc zaczyna mnie nosić, szczególnie, że bardzo dużo czasu spędzam obecnie pracując, więc siedzę i organizm ma już pewnie dość. Na razie powróciłam na zajęcia pilatesu. Wiem, że rozciąganie jest ważne gdy się biega (kiedyś będę biegać... mam nadzieję)  i że są to zajęcia idealne dla mnie, bo są mało ruchliwe, ale pilates jest taaaaki nudny.
Ech.
Rehabilitant przestrzegał mnie, żeby nie biegać jeszcze przez jakiś czas pomimo tego, że już mnie noga nie będzie bolała. Bo to jest jak po grypie. Organizm potrzebuje czasu aby dojść do siebie. Nie biegam więc wcale. Postaram się (nie wiem czy mi się uda) nie biegać do 6 grudnia, kiedy to w Krakowie organizowany jest Bieg Mikołajów i Śnieżynek. Trzy okrążenia błoń, czyli 10 km.
Świetne w tym biegu jest to, że można przebiec jedno, lub dwa okrążenia, a i tak bieg zostanie zaliczony. Postanowiłam więc, że przebiegnę jedno okrążenie, czyli ok 3.5 km. Zobaczę. Jak poczuję, że noga zaczyna boleć to spacerkiem dojdę do mety. Czas się nie liczy i dobrze, bo bardzo się boję aby ta kontuzja się nie odnowiła.  Jest to bieg, gdzie mile widziane jest przebranie się za Mikołaja lub śnieżynkę. Zapytałam więc wujka google co to jest ta śnieżynka (logiczne bowiem wydawało mi się, że faceci mają się przebrać za Mikołajów, kobiety za owe śnieżynki). Ustawiłam szukanie po grafice i szczęka mi opadła. Bo google pokazało stroje śnieżynek, które owszem do sypialni nadają się idealnie, ale na pewno nie na bieg. I co ja teraz pocznę? Muszę coś wymyślić.
Najwyżej przebiorę się za damską wersję Mikołaja, czyli czapka mikołajowa i jakieś czerwone biegowe ciuchy. Tak więc plan biegowy jest. Czy wypali, nie wiem, bo bieg ten jest w sobotę i do tego wieczorem, więc może się nagle okazać, że plany mi się zmienią i nie pobiegnę. Czas pokaże.


piątek, 14 listopada 2014

walka z nałogiem ... kolejny raz

Muszę się pochwalić. Dzisiaj mija 3 dzień od kiedy nie jem słodyczy. Żadnych, nawet mojej ukochanej czekolady.
Tydzień zajęło mi, aby w końcu przekonać samą siebie do tego, że takie rzucanie się na słodycze nie jest normalne, że słodycze są niezdrowe, że to nałóg i że z nałogiem trzeba walczyć. Udowadniam więc wszystkim tym niedowiarkom, którzy we mnie nie wierzyli i nie wierzą (te dwa dni, co mi dawaliście, że wytrzymam minęły wczoraj)  i przede wszystkim samej sobie, że dam radę żyć bez słodyczy.
Najcięższa próba woli czeka mnie jednak w niedzielę, kiedy to odbędzie spęd rodzinny u moich rodziców. Moja mama to osoba, która uważa, że wszyscy którzy ważą poniżej 80 kg są wysuszeni, wygłodniali, wybiedzeni i koniecznie trzeba ich karmić - cały czas. I już wiem, że usłyszę, że jak to, szarlotki nie spróbuję, a ona specjalnie dla mnie bez cynamonu część zrobiła. Ech, a ten sernik to specjalnie dla mnie z brzoskwiniami upiekła. I na nic się nie zda tłumaczenie, że nie jem słodyczy, bo przecież taki mały kawałek mi nie zaszkodzi, a ja taka zasuszona jestem (taaa, w końcu do 80 kg mi trochę brakuje).  Ech. Ale będę twarda i nie dam się (mam nadzieję).



poniedziałek, 10 listopada 2014

domowa kwarantanna czyli jak zmaścić długi weekend

Kwarantannę domową oficjalnie uważam za zakończoną. Wszyscy żyją i mają się się prawie dobrze (pozostał lekki ból brzucha - to się nie liczy).
Zaczęło się w piątek. Młode diable przywlekło skądś wirusa. Wiadomo długi weekend, trzeba było zmaścić rodzicom plany towarzysko-wycieczkowe. Dzieci podobno tak mają (chociaż myślałam, że tylko te mniejsze). Chorują zawsze gdy nie powinny.
Zatem piątek, potem cała noc i pół soboty to była walka co by nie dopuścić do odwodnienia dziecięcia. Jak tylko wymioty się skończyły zaczęła się gorączka, a jak, przecież musi się coś dziać, żeby nudno nie było. Zatem przez pół soboty i całą kolejną noc walczyłam z gorączką u młodego, która się wcale obniżyć nie chciała. Na szczęście na niedzielę został mu tylko ból brzucha i olbrzymia słabość (przynajmniej nie fikał). Muszę przyznać, że młody nawet ładnie współpracował. Pił co chwilę, wiedząc że i tak wszystko zwróci, nawet przełknął trochę jedzenia. Wystarczyło mu oznajmić, że w szpitalu nie ma WiFi, a że długi weekend to nie nawodnią go raz, dwa, tylko posiedzi tam z podłączoną kroplówką dobre kilka dni. Zadziałało.
Mnie dopadła tylko gorączka, ogólne osłabienie i ból brzucha. Wymioty mnie ominęły (to pewnie przez tą pepsi z małą domieszką). Ale jak zobaczyłam się w lustrze w niedzielny poranek, bo dwóch prawie bezsennych nocach, to się porządnie wystraszyłam swojego odbicia.
A mąż? Jego ominęło wszystko (oprócz bólu brzucha). I nie wiem czy to przez to, że taki odporny, czy że go mało w domu i nie zdążył się zarazić.
Ale dzisiaj już powróciliśmy do świata żywych. Szkoda tylko tych kilku straconych dni, ech. Taki wirus, takie niby nic, a tak potrafi sponiewierać.






środa, 5 listopada 2014

szumi i wyje

Mamy listopad. To najbardziej ponury miesiąc w roku, już nie ma złotej jesieni, a jeszcze nie spadł śnieg. Szaro, buro i paskudnie.


Tak jest zazwyczaj, ale nie w tym roku. Dzisiaj o godz. 14:00 termometry w Krakowie wskazywały  22 stopnie ciepła. Piękne, błękitne niebo i te liście wirujące wszędzie. Mamy halny. Ja wiem, że ten wiatr potrafi niszczyć dachy, zwalać drzewa, uszkadzać słupy elektryczne, ale mimo tego ja bardzo go lubię, bo jest ciepło. I to nic, że robi z moimi włosami co chce i wyglądam jakbym wracała z sabatu czarownic, i to nic, że czuję te podmuchy wiatru przy szybszej jeździe w moim małym autku i źle mi się prowadzi, to wszystko nic, bo ciepło, słońce i to przejrzyste niebo rekompensuje wszystko. A do tego uwielbiam jak wieje w nocy. Super mi się śpi przy takim szumie i wyciu wiatru. Jest jak kołysanka do snu.
Tak, to jest mój optymistyczny wpis, taki pierwszy chyba od dłuższego czasu, kiedy nie marudzę, że boli mnie noga i kiedy w końcu moja szklanka jest znowu do połowy pełna, a nie do połowy pusta, jak to było w ostatnim czasie. Nie, noga nie przestała boleć, ale boli trochę mniej. To nic, kiedyś przestanie. To przecież nie koniec świata. Życie tak szybko mija, że powinniśmy się cieszyć każdą chwilą. Trzeba wydobyć z codzienności to co piękne, a zepsuta noga to taki szczegół wśród tych wszystkich radości i przyjemności, które spotykają mnie każdego dnia.