czwartek, 28 sierpnia 2014

akumulatory naładowane

Tak. Naładowałam akumulatory, dostarczyłam ciału olbrzymiej dawki witaminy D i wydawałoby się, że jestem gotowa na zimno, na jesień. Tak mi się wydawało, ale z tego wstrząsu jaki doznałam już na lotnisku w Polsce do tej pory nie mogę się otrząsnąć. Bo jak można się tak nagle przestawić z 45 stopni ciepła na 14, które mnie przywitały po powrocie. Ja rozumiem, że mamy klimat umiarkowany, ale przecież nadal jest lato (a przynajmniej powinno być). Nie, nie oczekiwałam 40 stopni po powrocie, ale chociaż z 25. Ech. Przynajmniej można tu biegać, bo na Riwierze Tureckiej gdzie byłam biegać się nie dało, a próbowałam i to bardzo wcześnie rano. Przebiegłam 9 km klnąc w duchu na własną głupotę i więcej się nie odważyłam. Było za gorąco na bieganie, nawet zanim słońce wstało.
Ale będę tęsknić za tym błękitnym niebem, słońcem, ciepłem i za ich pieczywem, tak, chlebek mają rewelacyjny, aaa i bardzo smaczne arbuzy, które smakują zupełnie inaczej niż u nas.





 Morze Śródziemne 
 Teatr Rzymski w Hierapolis
Pamukkale
Pamukkale - wapienne tarasy
Pamukkale czyli Bawełniana Twierdza
Hierapolis - ruiny starożytnego miasta





niedziela, 17 sierpnia 2014

bieganie z rozoranymi kolanami

Nie wytrzymałam już. Stwierdziłam, że jak nie pobiegam to zwariuję. Czy to nałóg?
Właściwie wszystko się goi (po tym wtorkowym zaliczeniu gleby). Łokieć już nawet nie boli, póki nie dotykam, owszem, jest sino-zielony, ale co tam, opali się resztę ciała (niedługo wyjazd wakacyjny) i się wyrówna. Najgorzej z kolanami, bo te są całe zdarte i się zginać nie chcą, a jak się je zgina, to bolą.
Spróbowałam wczoraj biegać. Bolało. Najgorzej było na asfalcie, bo jak uderzałam o twardą powierzchnię to bolało bardziej. Wymyśliłam zatem chytry plan. Wysłałam dzisiaj rodzinkę na basen, a sama miałam spróbować biegać po parku w Skawinie po kamiennych i ziemnych altankach. Stwierdziłam, nic na siłę, jak będzie bardzo bolało to poczekam na rodzinkę na ławce w parku. Ale jak zaczęłam biegać po miękkim to było nawet ok. Więc wymyśliłam w trakcie biegu, że przecież nie będę biegać w kółko po parku bo umrę z nudów, co to ja chomik jestem, który zaiwania w kołowrotku. O nie. Pobiegłam więc do Tyńca. Najpierw z kilometr chodnikiem, (łatwo nie było), ale potem wbiłam się na wały wiślane i biegłam po trawie i ziemi wałami wzdłuż Wisły. Miękko, rewelacyjnie. Owszem, kolana trochę bolały, ale nie tak jak na twardej powierzchni. Jak się rozbiegałam to minęłam klasztor w Tyńcu i pobiegłam dalej do toru kajakowego "Kolna", tam zawróciłam i z powrotem do Tyńca i Skawiny. Tak mi się super biegało, że zrobiłam 21.5 km. Teraz trochę mnie te kolana bolą i dziwnie pulsują, mam więc nadzieję, że jutro wstanę z łóżka. Zobaczymy.

Poniżej kilka zdjęć telefonowych z biegu.
wał wiślany - gdzieś pomiędzy Skawiną i Tyńcem

wał wiślany - gdzieś pomiędzy Skawiną i Tyńcem

wał wiślany - widok na klasztor w Tyńcu

tor kajakowy - "Kolna"

sobota, 16 sierpnia 2014

pazurkowy eksperyment

UWAGA - poniższy tekst to wpis dla kobiet, facetów może zanudzić na śmierć.

Eksperyment pazurkowy zakończony sukcesem. O co chodzi? Już wyjaśniam.
Każda kobieta chce mieć piękne paznokcie (chyba każda). Są na to dwa domowe sposoby. Albo leżysz i pachniesz i nie robisz kompletnie nic (nie znam takiej), albo z uporem maniaka codziennie malujesz paznokcie, gdy już wszystko ogarniesz i nie moczysz ich więcej (wiadomo, odpryskują) i odpowiednio wcześniej przed snem, aby nie mieć na nich rano faktury pościelowej.
Można też regularnie nawiedzać salon kosmetyczny gdzie zrobią nam manicure hybrydowy. Niby fajna sprawa ale:
Po pierwsze trzeba się wcześniej umówić i dla mnie to jest podstawowy problem, bo ja nigdy nie wiem jak ułoży mi się dzień za tydzień czy dwa tygodnie, co wyskoczy lub się wydarzy, a potem trzeba dzwonić, przepraszać, zmieniać, jak ja tego nie lubię. Po drugie czas. Trzeba dojechać, odczekać swoje, bo zawsze są jakieś obsuwy w klientkach, potem czas nakładania podkładu, lakieru właściwego i lakieru wykończeniowego. Po trzecie odrosty. Takie zhybrydowane paznokcie odrastają i to mi w zaskakująco szybkim tempie, tak że po tygodniu zaczyna mnie to już irytować, a po dwóch tygodniach to już patrzeć na nie nie mogę. Ale fakt, nie odpryskują, choćbym nimi pole orała, a często grzebię w ziemi w ogrodzie i nic się z nimi nie dzieje.

Jakiś czas temu zakupiłyśmy z koleżankami lakiery mono hybryda.

Co to takiego?
Producent zapewnił, że malujesz, utwardzasz w lampie i już. Bez podkładu, bez nabłyszczacza i że trzyma się na paznokciach tak długo jak tradycyjna hybryda. Taaaa, pomyślałam, jasne.
Ale stwierdziłyśmy, że co nam szkodzi, przetestujemy to cudo.
Miałyśmy dwa rodzaje tych lakierów, o pierwszych nawet nie chcę pisać, bo nie odpryskiwały tylko odpadały w całości w najmniej spodziewanym momencie.
Ale o tym drugim lakierze warto wspomnieć (i tu robię reklamę nieświadomemu producentowi owych lakierów, to te na zdjęciach) . Nie odpryskuje. Trzyma się do dwóch tygodni (mnie, co mam słabe paznokcie i wiecznie coś nimi robię, wiadomo jak to ja z ADHD, bo koleżankom utrzymuje się dłużej).
Wystarczy zmatowić lekko płytkę paznokcia, pomalować i utwardzić w lampie ze 3 minuty. I to wszystko. Usuwa się go też rewelacyjnie, bo wystarczy zmywacz z acetonem. Zamoczyć na 5 minut i schodzi.
Dla mnie rewelacja. Cena takiego lakieru to około 30zł. Niby nie dużo, ale jak się chce mieć kilka kolorów to się już dużo robi, dlatego każda z nas (zaangażowanych w projekt) kupiła po jeden lub dwa i się wymieniamy, tak że mamy już kilkanaście kolorów.
Jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałam. Trzeba posiadać lampę do utwardzania. My mamy jedną (teraz już dwie, bo koleżanka zakupiła drugą) i ją sobie pożyczamy, więc to też nie jest problem.
Poniżej zdjęcie i link do owych cudownych lakierów.


wychwalane przeze mnie lakiery mono hybrydowe

środa, 13 sierpnia 2014

peeling asfaltowy

Co robić by odwiedzić SOR (czyli Szpitalny Oddział Ratunkowy)? Wystarczy biegać. Ano tak.
Zapowiadał się piękny wieczór, nie za ciepło, idealnie na bieganie, do tego podobno spadające gwiazdy miały być, nic tylko biegać. Koło 6 km zegarek z gps zaczął piszczeć, że mu się bateria wyładowuje więc postanowiłam przyspieszyć. Jak przyspieszyłam to zamiast spadających gwiazd spadłam ja i to z takim hukiem w asfalt, że aż zabrzęczało. Nie wiem jak to się stało, chyba była gdzieś nierówność, no i z górki było. Jak zaryłam (dzięki Ci Boże, że to nie był jeszcze ten etap biegania gdzie mi się micha śmieje od nadmiaru endorfinek, bo bym zapewne straciła zęby), to peeling asfaltowy sobie zafundowałam na nogach, dłoniach, łokciach. W najgorszym stanie była prawa ręka, bo przerzuciłam na nią całe uderzenie co by ochronić zegarek na lewej. Pozbierałam się szybko, i jedną ręką tamowałam lejącą się z każdej strony krew, a drugą dzwoniłam po transport, bo mi się słabawo zaczęło robić. To zapewne od tej krwi, tak sobie teraz myślę, coś ostatnio wrażliwa strasznie jestem na takie widoki.

Jak wróciłam do domu to babcia załamała ręce i od razu mnie na ostry dyżur wysyłała. I gdyby mi ta prawa ręka w łokciu nie zaczęła puchnąć to pewnie bym olała cały SOR, ale się trochę przestraszyłam, bo mi jakieś prądy w niej przechodziły i bolała, a ja za tydzień jadę przecie na wakacje. Już mi rodzinka czarne scenariusze pisała, że będzie 40 stopni upału, a ja dość że w gipsie to jeszcze nawet do wody nie wejdę.
Pojechałam więc grzecznie na ostry dyżur, gdzie zrobiono mi prześwietlenie ręki, dano zastrzyk przeciw tężcowi, obmyto jeszcze raz rany i po stwierdzeniu, że to stłuczenie łokcia, tylko bardzo rozległe i naciskające na jakieś tam nerwy (stąd przechodzące prądy), podaniu telefonu do umówienia się na poniedziałek do kontroli (już widzę jak tracę pół dnia na dodzwonienie się do rejestracji) wysłano mnie do domu.
Nie, to wszystko nie wyglądało tak różowo, jak to opisuję w tych kilku zdaniach. To było kilka godzin siedzenia, przechodzenia od jednego do drugiego lekarza, ponownego siedzenia i jeszcze raz siedzenia, oczywiście na korytarzu czekając na nie wiadomo co, bo ludzi była garstka by na końcu mi powiedzieć, że mam sobie opatrunek zrobić na ten łokieć i włożyć łapkę w temblak na tydzień. Dziękuję Ci Boże za wujka google, bo przecie ja opatrunku robić nie umiem, muszę się nauczyć i o tym temblaku poczytać czym to się je.
A teraz pojęczę. Wszystko mnie boli. I prawa łapka po sam łokieć, która dodatkowo przesyła wciąż prądy, które przyjemne nie są i jest dziwnie zimna, i kolana, z których wciąż coś się sączy i dłonie i nadgarstki poobdzierane całe. A co, mój blog, mogę sobie jęczeć ... o, o, już mi lepiej.
Na koniec dodam tylko, że spadającej gwiazdy żadnej nie widziałam, pomimo tego, że wracając ze szpitala (nie ja prowadziłam) wpatrywałam się jak sroka w kość w to niebo przez dobre 20 minut jazdy i widziałam księżyc, duży wóz, kilkaset gwiazdek, ale jakoś żadna spadać nie chciała. A tak szumnie zapowiadali, że dziś noc perseidów i ma spaść do 100 meteorytów na godzinę. To wychodzi na to, że ja na jakieś inne niebo patrzyłam. Innego wytłumaczenia nie ma.


sobota, 9 sierpnia 2014

jutro ...

Swego czasu przeczytałam 7 tomów serii "Jutro" Johna Marsdena. Ostatnio wciągnęłam jeszcze 3 książki z serii "Kroniki Ellie" czyli jakby ciąg dalszy serii "Jutro"

Książka rewelacyjna, wciąga prawie od samego początku, prawie to dlatego, że na początku to jak dla mnie za dużo opisów przyrody i otoczenia, ale być może autor chciał nas wprowadzić w klimat tamtych rejonów co by lepiej zrozumieć i odnaleźć się w opisywanym środowisku.
Seria " Jutro"otrzymała kilkadziesiąt nagród w Australii, Stanach Zjednoczonych, Szwecji i Niemczech.
Opowiada o grupie młodych ludzi, która staje przed niepewnym jutrem. Muszą odbyć przyspieszony kurs dorastania i zbudować siebie od nowa. Szybko okazuje się, że na ich kraj napadł inny, wybuchła wojna, wszyscy cywile są jeńcami, a ci, którzy się ukrywają walczą o życie każdego dnia. Emocje między nimi, uczucia i przede wszystkim trzymanie się razem sprawia, że stają się dla siebie nawzajem rodziną. Seria opowiada o ich przygodach, wygranych ale i klęskach, śmierci najbliższych, upadaniu i podnoszeniu się. O tym ile ludzka psychika potrafi znieść w chwilach kryzysowych.
Uważam, że naprawdę warto przeczytać całą serię, nie, przeczytajcie jedną książkę, a zatęsknicie za resztą.
Seria "Jutro" to 7 książek, a do tego dochodzą 3 "Kroniki Ellie". Polecam.



niedziela, 3 sierpnia 2014

co by nie było, że jestem gołosłowna

Przebiegłam dzisiaj 21.5 km. Tak, będę o tym pisać, bo jestem z siebie podwójnie dumna. A to dlatego, że po pierwsze realizuję swój plan przed jesiennymi biegami, dążę do celu (nie było to chwilowe zauroczenie planem treningowym), a po drugie to 21.5 km to nie po prostym, tylko po terenie mocno pagórkowatym. Miałam biegać nad rzeką, bo tam w miarę równo, ale z powodu dzisiejszych upałów, okolice rzeki były bardzo oblegane, nawet w godzinach wieczornych, czyli po 19:00, bo o tej porze biegałam. Wdrapałam się zatem na szczyt stoku narciarskiego, potem pobiegłam dalej zaliczając po drodze mniejsze i większe pagórki. Owszem, 3 razy musiałam się zatrzymać, bo najpierw wyciągałam z lewego oka muchę, potem z prawego i gdy już myślałam, że jest po jeden to znowu jakieś latające coś wpadło do prawego, aż mi się biedne popłakało, tzn oko, nie to latające coś. Tak, potrafię płakać jednym okiem. I jak patrzę teraz na podsumowanie (biegam z gps) to średnie tempo wyszło mi 5:49 min/km, a to jak na mnie to jest rewelacyjny wynik.


Wiem, ostatnio te moje wpisy to takie monotematyczne, tylko bieganie, bieganie i bieganie, ale co ja poradzę, że nie przestaje mnie to fascynować, a  wręcz wciąga mnie jeszcze bardziej, bo stawiam sobie coraz nowsze cele, coraz wyżej podnoszę poprzeczkę.
No dobrze, następnym razem będzie o książce, a raczej o serii, tylko muszę skończyć czytać ostatnią książkę z tej serii, żeby móc coś powiedzieć o całości. Bo seria rewelacyjna, jeśli nie spaprają końcówki. Zobaczymy.