poniedziałek, 30 czerwca 2014

w pogoni za żubrem

Wczoraj goniłam żubra w Niepołomicach koło Krakowa, a właściwie to bardziej uciekałam przed komarami i innymi niezidentyfikowanymi istotami latającymi zamieszkującymi Puszczę Niepołomicką, które widząc ponad 1000 kolorowych przekąsek biegnących przez puszczę z radością wybrały się na polowanie.
Za to kleszcza nie przywiozłam do domu żadnego. Pewnie ci biegnący z przodu wyzbierali wszystkie.


Był to bieg na dystansach 8 lub 15 km, do wyboru. Ja wybrałam 8 km i do tej pory dziękuję niebiosom, że mnie nie ogłupiło co by pobiec te 15 km, bo pogoda była zupełnie nie do biegania. Temperatura 30 stopni, duszno, parno, żar się lał z nieba. Tak, ładnie sobie opaliłam za to buźkę, łapki i nogi.
Nie wiem czemu ostatnio tak mam, ale jak dobiegam do mety to mi się wydaje, ze ja na szarym końcu jestem. Tym razem też tak było, i dlatego jakież było moje zdziwienie gdy się okazało, że zajęłam  4 miejsce w swojej kategorii wiekowej. Najpierw zdumienie, niedowierzanie, które już po chwili przerodziło się w złość na samą siebie, że się nie postarałam bardziej, żeby 3 miejsce zdobyć. Brakowało mi minuty. Ech, gdybym to wiedziała w trakcie biegu to bym wycisnęła jeszcze coś z siebie. Trudno, następnym razem będzie lepiej.

środa, 25 czerwca 2014

atak bezdomnych ślimaków

Zacznę od tego, że jakoś pozbierałam się po chorobie i znowu biegam. I od razu mi lepiej. I fizycznie, i psychicznie. Staram się biegać 3 razy w tygodniu po minimum 10 km. Różnie mi to staranie wychodzi, ale nieważne, nie o tym chciałam.
Dzisiaj zanim wyszłam biegać, przetoczyła się olbrzymia ulewa. Gdy deszcz przestał padać to pobiegłam.
I jedno mogę powiedzieć, nie było łatwo. I wcale nie chodzi mi o mokre chodniki, kałuże, o nie. Dzisiejszy bieg, to był bieg z przeszkodami. Kark mnie bolał, bo musiałam cały czas wnikliwie obserwować podłoże i biegłam pochylona.
Dlaczego?
Ano po deszczu z każdej dziury wypełzły ślimaki i to te bezdomne, bez muszli. Obrzydliwe, wstrętne kanibale, które zjadają wszystko i siebie nawzajem. Brrrr. Trzeba było bardzo uważać, co by jakiegoś nie rozdeptać, bo były ich tysiące. Wiem, wiem, po takim ślimaku to lepsza przyczepność butów, ale jak to potem zmyć z podeszwy. Fuuuu.


Zauważyłam też ciekawą rzecz. Okoliczne babcie znalazły sobie nowe zajęcie, bo co rusz spotykałam pochylającą się babcię z pojemnikiem soli, która namiętnie soliła owe ślimaki. Nie wiem, może zawody robiły, która więcej posoli, ale wyglądało to dosyć zabawnie.
Bo trzeba wam wiedzieć, że jak się posoli takiego ślimaka bezdomnego (fachowa nazwa to Ślinik Ogrodowy), to on się rozpuszcza.
Zatem ja sobie biegłam, a babcie rywalizowały w soleniu ślimaków. Podejrzewam, że gdybym poczekała z godzinkę z tym biegiem, to teren zostałby dokładnie oczyszczony przez solące babcie.

niedziela, 22 czerwca 2014

mój odrzut od komputera

Zaglądnęłam tu ostatnio i pierwsza myśl to: - "Ojej, jak dawno nic nie napisałam". Po czym stwierdziłam "no tak, nie piszę, bo nie mam o czym pisać". Jednak po krótkim zastanowieniu "nieprawda, mam tyle do powiedzenia, do napisania. To nie to. To moja, ostatnio niechęć do komputera.
Tak, po pierwsze chyba się trochę wypaliłam, nie mam siły ubierać myśli w słowa.
Po drugie ostatnio mam odrzut od komputera. Niestety jest to moje narzędzie pracy, więc chcąc nie chcąc musimy ze sobą spędzać trochę czasu. Ale gdy tylko kończę pracę, od razu wyłączam i obchodzę wielkim łukiem. Korzystam z niego gdy muszę, gdy tak naprawdę, bardzo, bardzo muszę. Tak mam ostatnio. Wcześniej wracając do domu odpalałam laptopa, który sobie gdzieś tam buczał włączony cały czas, a ja robiłam tysiąc różnych rzeczy podchodząc np. by coś sprawdzić, lub gdy plumknęła wiadomość na gg itp. Nawet wychodząc z domu nie wyłączałam. Teraz nie włączam, zapominam o nim. I nie przez to, że ja wiecznie zabiegana. Tak zabiegana teraz jak i dawniej, to nie to.  Od wszystkiego trzeba czasami odpocząć.  Do tego pogoda wiosenno-letnia. Właściwie to od wczoraj mamy lato. Trzeba korzystać. Morze, góry, jeziora, rolki, rower, grillowanie, koncerty i imprezy plenerowe, leżenie plackiem, spacerowanie, bieganie - co kto lubi. Trzeba wycisnąć z tego lata co się da, a nie zatopić się w wirtualnym świecie, tłumacząc sobie - bo ja tylko na chwilę coś sprawdzić muszę, bo się wsiąka.
To sobie pogadałam (popisałam), potłumaczyłam się trochę przed sobą z olewania mojego bloga, to teraz ... rower.


Poniżej zlepek fotek z wczorajszego pokazu sztucznych ogni na Wiankach w Krakowie. 
Lasery nie rzuciły mnie na kolana, ale same sztuczne ognie były niczego sobie.

środa, 11 czerwca 2014

przychodzi baba do lekarza ...

Mam alergię na lekarzy. Zdecydowanie nadajemy na innych falach. Ja pracując oddaję się całkowicie temu co robię i uważam, że taki lekarz powinien robić dokładnie to samo. Jeśli jest niedouczony to powinien się podszkolić, jeśli jest znudzony, powinien odpocząć, ale gdy leczy to ma leczyć, a z tym różnie bywa.
Takie moje gadanie nie wzięło się z niczego. Kilka lat temu miałam tą nieprzyjemność przechodzić przez świat lekarzy i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że prawdziwego lekarza, takiego z powołania, z doświadczeniem, z podejściem do pacjenta, z wystarczającą wiedzą medyczną to ze świecą trzeba szukać.
Od tamtej pory trzymam się z daleka od przychodni, szpitali itp miejsc.
Niestety w poniedziałek zmuszona byłam przekroczyć próg przychodni.
Zaczęło się od tego, że załatwiłam sobie gardło, tzn nie ja sama, klimatyzacja. Oczywiście postanowiłam sama się wyleczyć i pewnie tak by było, gdyby nie pewna paskuda pod moim kolanem, którą odkryłam rano. Kleszcz. Zupełnie mnie kleszcze nie obrzydzają, bo wyciągam te obrzydlistwa codziennie w ilościach hurtowych mojej kocie i zdążyłam się przyzwyczaić.

Złapałam więc pensetę i sruu, wyrwałam. Okazało się jednak, że połowa została i powstał problem, bo już się tego wyciągnąć nie dało. Na szczęście (albo nieszczęście) moje koleżanki z pracy postanowiły przeprowadzić operację bez znieczulenia, biorąc w łapy igłę, pensetę, lupę. Rozdziabały mi tą nogę, krew tryskała jak z zarzynanego świniaka i wszystko byłoby ok, gdyby przy tym nie gadały, że "o ile krwi", " coś ta igła tępawa", "trzeba wbić głębiej" i takie tam teksty z sali operacyjnej hehe. Im więcej się przewijało słów "krew" i "igła" tym bardziej robiło mi się gorąco. W końcu jak mi ta noga zaczęła drżeć to zauważyły, że odpływam. Tak, zesłabiło mnie, co mi się nigdy nie zdarza. Najważniejsze, że operacja wyciągania kleszcza przebiegła pomyślnie. Nie chcę tylko sobie przypominać czym mi tą nogę dezynfekowały. Brrr. Dlatego postanowiłam jednak pójść do lekarza po antybiotyk.
Tak, poszłam, powiedziałam co mi jest, powiedziałam jaki potrzebuję antybiotyk, żeby mi wyleczył gardło i od razu zapobiegł ewentualnej boreliozie.
Oczywiście dostałam. Pan "lekarz" rozluźniony, że myśleć nie musi przepisał mi co prosiłam i sądził zapewne, że się mnie pozbył. A ja wiedząc, że szybko nie przekroczę progu przychodni, zaczęłam wypytywać o to moje bolące kolano, które mnie boli przy bieganiu, jak przekraczam dystans 13-14 km.
Zapytał tylko gdzie boli. Pokazałam, że "chyba tu". Zapytał, czy puchnie. Powiedziałam, że "chyba nie", bo przecie co ja mogę wiedzieć po biegu gdy naładowana jeszcze jestem endorfinami i świat wydaje się piękniejszy. Nawet bolące kolano wtedy to pestka.
Po zadaniu tych dwóch pytań diagnoza została postawiona.
Mam nie biegać.

Nie wiedziałam, czy śmiać mu się prosto w oczy, czy zaczekać, bo Pan "lekarz" zaczął wykład, z czego składa się kolano. Hm. Stwierdziłam, poczekam, niech się wygada, bo ja z tych kulturalnych staram się być (chociaż resztką sił powstrzymywałam się przed wyjściem i trzaśnięciem drzwiami), a dyskutować z nim nie miałam siły, ani warunków (powoli traciłam głos).
Przeczekałam cierpliwie 10 minut gadania o budowie kolana i wyprułam stamtąd obiecując sobie, że szybko nie wrócę.
Wiem, może ja mam pecha do lekarzy i zapewne większość jest porządnych, a tylko ja trafiam na takie wyjątki. Ale jak można na podstawie zadanych dwóch pytań i niepewnych odpowiedzi postawić diagnozę, że mam zakończyć przygodę z bieganiem, bo i tak nic z tego nie będzie. Ani prześwietlenia, ani dodatkowych badań, ani skierowania do specjalisty, ba, nawet dodatkowych pytań nie było, nic.
W sumie to powinnam się cieszyć, że na gardło z kleszczem w parze dostałam antybiotyk, a nie np. zakaz jedzenia (bo gardło boli), bo wtedy to chyba musiałabym sobie kupić trumnę, położyć się i czekać.
Ech.
Być może ta moja awersja do lekarzy przesłania mi rzeczywistość i dopatruję się samych negatywnych zachowań, nie widząc tych dobrych. Może. Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Szybko tam nie wrócę, mam nadzieję.

niedziela, 1 czerwca 2014

złota Praga i złote piwo w Pilźnie

Ten wpis będzie czysto fotograficzny, bo nie będę tu przecież pisać przewodnika po Pradze i Pilźnie, gdzie spędziłam kilka ostatnich dni.
U Czechów powalił mnie ich spokój ducha, opanowanie, lekkość z jaką idą przez życie i uśmiech goszczący stale na ich twarzach. Można to zaobserwować na ulicach Pragi, gdzie autokary z turystami odstawiały piruety na skrzyżowaniach, gdzie turyści włazili na ulice na czerwonym świetle, a czescy kierowcy niewzruszeni nie trąbili, tylko hamowali i czekali. U nas to taki jeden kierowca z drugim to chyba by zakrzyczeli wszystkich dookoła, z wtórującym im odgłosem klaksonów.
Podobały mi się też czesko-polskie pułapki słowne. Np. przestrzegano nas przed używaniem na głos słowa "szukać", gdyż oznacza to ..., a zresztą nieważne, słowo brzydkie.
Ubawiło mnie słowo "zakonnica", co po czesku jest "jeptiška" i inne podobne.

Most Karola z roztańczonego statku na Wełtawie

 nocą Praga zamienia się w wielką dyskotekę (Most Karola)

 po Wełtawie pływają  dyskotekowe statki (Most Karola)

Most Karola

.
Najsłynniejszy czeski zegar astronomiczny z 1410r. umieszczony na południowej ścianie Ratusza

 Rynek Starego Miasta z kościołem Tyńskim w tle

rzeźba Św. Jana Nepomucena na moście Karola
Podobno pogłaskanie psa (po lewej) przynosi szczęście, jak również maleńkiej sylwetki Św. Jana N. (po prawej). Niezrozumiałe jest dlaczego ludzie zamiast głaskać Św. Jana N., głaskają sylwetkę kobiety. Może dlatego, że największa, a nieświadomi turyści nie dostrzegają maleńkiej postaci Św. Jana Nepomucena zwisającego z mostu powyżej kobiety.

gigantyczne bańki mydlane przy wejściu na Most Karola

takich oto wysokich panów spotkać można na ulicach Starego Miasta

najwęższa uliczka w Pradze, obsługiwana światłami

 Wieża z książek stojąca w holu Biblioteki Miejskiej w Pradze. 
Gdy zaglądniemy do okna w wieży zobaczymy nieskończoną otchłań książek (umieszczono lustro)

 w taki sposób można również zwiedzać Pragę (większość grupy dopadła czerwone auta)

... a ja wybrałam sobie takie oto niebieskie maleństwo z szalonym peruwiańczykiem jako kierowcą, 
Tak, były momenty, że życie przelatywało mi przed oczami, gdy jechaliśmy pod prąd, lub wyskoczyliśmy zza zakrętu przed rozpędzonym tramwajem. I nikt, zupełnie nikt na nas nie trąbił.

starcie starości z nowoczesnością czyli tramwaje w Pradze

żółte pingwiny - gatunek występujący tylko w Pradze (szkoda, ze plastikowe) 

rzeźby Davida Cernego czyli czeskie prowokacje
Po lewej ruszające tym i owym sikające postacie do basenu w kształcie Czech przed muzeum Franza Kafki (jak się wyśle sms to wysikają tekst tego sms-sa), po prawej jedno z niemowląt (Miminka), które raczkują po wieży telewizyjnej na Ziżkowie, tutaj na wyspie Kampa, gdzie można oglądnąć je z bliska (chyba, że się ktoś chce wspiąć na wieżę tv)

 KRECIK - dla mnie pozostanie on na zawsze symbolem Czech

ściana Johna Lennona
oblegana przez młodzież, bo każdy młody człowiek koniecznie musi wrzucić na fejsa swoją fotkę z tą ścianą w tle

panorama mostu Karola i dzielnicy Hradczany

 Pilzno - browar Pilsner Urquell 

serce browaru - zabytkowy kocioł warzelny

Zabytkowa piwnica browarniana, gdzie się dowiedziałam, że chyba się na piwie nie znam, bo przy jego degustacji (miało mętny, żółtawy kolor), które nalewano nam bezpośrednio ze starej beczki i wszyscy się tym piwem zachwycali, ja myślałam, że nie przełknę. Najohydniejsze piwo jakie piłam. Wiem, piwo ma być gorzkie, ale żeby ta gorycz była tak mocna i tak długo odczuwalna ... brrr, nie to nie dla mnie, pomimo, że piwo, takie normalne (to zdecydowanie normalne nie było) to lubię.