sobota, 24 września 2016

nieludzkie zmęczenie czyli co mnie pociąga w crossficie

Po weekendzie biegowym w Krynicy kiedy to szacowałam straty we własnych nogach analizując moje bolączki, te stare i nowe, w pewnym momencie stwierdziłam DOSYĆ
Nie samym bieganiem człowiek żyje, a jeśli tak to duży błąd. Trzeba ćwiczyć, wprawić w ruch całe ciało. Miałam już kilka, kilkanaście podejść do ćwiczenia w domu i jedno mogę stwierdzić, jak nie mam bata nad sobą to ćwiczyć nie będę. I nie dlatego, że nie chcę, ale za dużo jest rzeczy do zrobienia, załatwienia i jakoś tak ciągle czasu brakuje, a jak jest czas to i tak jest o wiele więcej ciekawszych rzeczy niż ćwiczenie.
I wtedy wpadła mi w oczy reklama w necie o dniach otwartych w klubie CrossFitowym. Zapisałam się i poszłam. Po pierwszych zajęciach byłam tak zmęczona, że miałam problemy z dotarciem do auta. Nie wspomnę już o tym, że trzy dni bolało mnie całe ciało. Miałam mega zakwasy. W czwartym dniu (gdy już mięśnie się zregenerowały) stwierdziłam, że chcę jeszcze, że to jest coś dla mnie i zapisałam się na kolejne zajęcia.
Tak oto zaczęła się moja przygoda z CrossFitem.


A co to jest ten CrossFit?
Wikipedia mówi, że jest to program treningu siłowego i kondycyjnego, który opiera się na wzroście dziesięciu najważniejszych zdolności siłowych uznanych przez specjalistów. Wykonanie ćwiczeń crossfit następuje w sposób intensywny, bez czasu na przerwę. W crossfit ćwiczy się jednocześnie podnoszenie ciężarów, sprawność atletyczną, odporność. Wyrabia odporność krążeniową oraz oddechową, siłę i wytrzymałość mięśni, rozciągliwość, szybkość, sprawność, psychomotorykę, równowagę i precyzję.
Efektem jest poprawa kondycji, siły, wydolności i szybkości czyli wszystkiego tego czego mi brakuje, a co potrzebuję przy bieganiu. Może dzięki tym ćwiczeniom zniweluję występowanie kontuzji w trakcie biegania. Na to liczę i w to wierzę.
Póki co jestem tymi ćwiczeniami zachwycona i to nic, że dzisiaj po ostatnich zajęciach bolą mnie ręce, bo trening w dużej mierze oparty był na podciąganiu na drążku i ćwiczeniach ze sztangą. Pobolą i przestaną.




środa, 14 września 2016

wariacki weekend w Krynicy

Festiwal Biegowy w Krynicy Zdroju przeszedł do historii. Było tam kilka, kilkanaście czy dziesiąt tysięcy (nawet nie wiem, tłumy były) biegaczy. Byłam i ja.
Moja grupa biegowa pojechała tam w  piątek, ja twierdząc, że to nadmiar szczęścia biegać przez trzy dni pojechałam wraz z koleżanką do nich w sobotę rano. I jak tylko dotarłyśmy to zaczęło się biegowe szaleństwo.
Najpierw gnałyśmy na Bieg Kobiet z pensjonatu jakieś 800 m, a następnie przez 600 m dystansu lansowałyśmy się w pięknych tiulowych spódniczkach (w końcu bieg kobiet to kieckę trzeba było założyć) i w wiankach mojej własnej, osobistej roboty z czego popadło i co aktualnie rosło na okolicznych łąkach. Następnie z prędkością dźwięku przebierałyśmy te strojowe udziwnienia w normalne, wygodne biegowe ciuchy i pognałyśmy wraz z kolegami z grupy, którzy nie musieli tracić czasu na przebieranki (wiadomo, Biegu Kobiet nie biegli) w biegu Życiowa Dziesiątka z Krynicy do Muszyny. Bieg ogólnie świetny, bo cały czas delikatnie z górki, ale nie wtedy, nie w tym czasie, nie o tej porze. Żar lał się z nieba. Biegliśmy w 30 stopniowym upale. Ludzie padali po drodze jak muchy. Zdecydowanie życiówki zrobić tam się raczej nie dało. Tzn mi się nie dało i mnie podobnym, bo kilku osobom z mojej grupy się jednak udało (nie wiem jakim cudem, muszą być z żelaza).
Bieg ten na 10 km był moim głównym biegiem w Krynicy w ten weekend, bo resztę biegów dłuższych niż kilometr po prostu odpuściłam z powodu umęczenia tym upałem. A przyznam, że ambicje miałam duże, czyli biegać co popadnie. W końcu miałam zakupiony karnet na całe dwa dni biegania.
Po Życiowej Dziesiątce pobiegliśmy do pensjonatu aby się przebrać (znowu!!!). Tym razem w różne wymyślne stroje, bo czekał nas Bieg Przebierańców, na który wpadliśmy na start oczywiście w ostatniej chwili i z wywieszonymi jęzorami. Potem był jeszcze bieg Sztafeta Deptaka (po 1.2 km) i moje sobotnie oficjalne bieganie na tym się zakończyło. Piszę oficjalne, bo nadal biegałam od "biegu" do "biegu" kibicując tym śmiałkom z naszej grupy, którzy postanowili wziąć w nich udział.
Zatem ubiegałam się tyle, że w niedzielę rano nie miałam siły zwlec się z łóżka, a trzeba było wcześnie wstać bo mieliśmy wystawione dwie sztafety maratońskie z naszej grupy i pomimo tego, że nie biegłam to pobiegłam na główny deptak im kibicować.
W niedzielę po południu wzięłam udział w Biegu Kibica, takie 600 m dla pożegnania weekendu biegowego w Krynicy, bardziej dla zabawy niż na poważnie.
Piszę o tym wszystkim dopiero dzisiaj, bo wróciłam do domu po tym weekendzie taka zdechnięta jakbym spędziła ten czas ciężko pracując w jakiejś kopalni i kilka dni minęło zanim wróciłam do rzeczywistości.
Ale atmosfera była niepowtarzalna i stwierdziłam, że za rok również tam pojadę, tylko tym razem bardziej przemyślę swoje starty, nie rzucając się na jakieś 600 metrowe biegi tylko coś większego w sobotę i niedzielę i tyle. Na razie nie wiem co to będzie, może półmaraton w niedzielę. Nie wiem. Czas pokaże. Najważniejsze w tej chwili dla mnie jest to, że przebiegałam ten weekend bez żadnych większych bóli kontuzjowych, a to oznacza, że idzie ku lepszemu.