sobota, 25 marca 2017

Złote gacie tym razem nie dla mnie

Bieg o Złote Gacie. Świetna nazwa, nietuzinkowy medal.
Limit 700 osób został bardzo szybko osiągnięty. Zmieściłam się w nim i ja i zostałam dumną posiadaczką pakietu startowego na ten ciekawy bieg.


Bieg na dystansie 10 km, w miasteczku Brzeszcze koło Oświęcimia. Piękna trasa, pośród stawów Brzeszczańskich. Płasko jak po stole. Rewelacja. Niestety pakiet musiałam odsprzedać, gdy się okazało, że moje kopytko to nie zwykła jakaś tam kontuzja tylko poważniejsza sprawa.
Było mi bardzo, bardzo żal. Dlatego uprosiłam męża, żebyśmy jednak pojechali na ten bieg, nie żeby biegać, ale kibicować osobom z mojej grupy biegowej. Ja jako, że chodzić za bardzo nie mogę, za to wskazane jest jeżdżenie na rowerze, wymyśliłam, że w sumie to możemy zrobić sobie rodzinną wycieczkę rowerową pośród tych stawów, przy okazji pokibicować, porobić fotki biegaczom i spędzić miłe przedpołudnie.
Tak też zrobiliśmy. Trochę pojeździliśmy, trochę pokibicowaliśmy, porobiliśmy zdjęcia nacieszyliśmy oczy pięknymi widokami i wróciliśmy do domu.  Było zimno, ale słońce przebijające się przez chmury rekompensowało tę niedogodność.
Było miło ... więc dlaczego odczuwam taaaki jakiś niedosyt ... hm. Bo to chyba jednak nie było to. Tak stać z boku i obserwować to wszystko, to nie to samo co brać udział w biegu, być nasiąknięty tymi wszystkimi emocjami. Tak mi trochę żal, że mnie to ominęło. Wrócę tam ... kiedyś ... może za rok. Tylko tym razem jako biegacz, nie kibic.




poniedziałek, 20 marca 2017

o braku daty na marzannowym medalu

Wczoraj odbył się w Krakowie 14 Półmaraton Marzanny.
I tak oto przez moją zepsutą nogę, a może właśnie dzięki niej z biegaczki startującej w Półmaratonie Marzanny zamieniłam się w wolontariuszkę pracującą w biurze zawodów przy wydawaniu pakietów startowych. Czy było mi żal, że nie pobiegnę?
Prawda jest taka, że dopóki nie zobaczyłam medalu to było mi bardzo, ale to bardzo przykro, że muszę odpuścić ten bieg. Ale to było dopóki nie oglądnęłam medalu z Marzanny.
Medal jak medal, okrągły, z wkomponowaną Marzanną, nazwą biegu i niby wszystko ok, ale co dla mnie jest niedopuszczalne nie ma na nim daty. No nie ma. Oglądnęłam go z każdej strony. Niby organizator tłumaczył, że przecież każdy wie kiedy jest topienie Marzanny i data jest niepotrzebna, ale muszę się tutaj z nim nie zgodzić. Przecież ja za kilka lat nie będę pamiętała czy bieg był 19, 20 a może 21 marca. Ooo, co ja pisze, za jakie kilka lat, ja podejrzewam, że już w następnym roku nie będę pamiętała dokładnej daty biegu. Dla mnie wszelkie cyferki są bardzo ważne, ot, moje życie i rzeczywistość określam w liczbach i dlatego ostatecznie to się cieszę, że nie pobiegłam i  nie mam tego medalu, bo byłabym bardzo, bardzo zła i pewnie spaskudziłabym go markerem wpisując odręcznie datę.
Sam bieg, trasa, organizacja dopracowane rewelacyjnie. Ponoć biegaczy przy Wiśle hamował, albo pchał do przodu (zależy na którym kilometrze biegu) olbrzymi wiatr. No ale na pogodę to organizatorzy biegu już niestety nie mieli wpływu. Wszystko super, świetnie, kapitalnie tylko ten nieszczęsny medal ... taki bez daty. Szukałam wśród komentarzy biegaczy na facebook'u na wydarzeniu biegu czy komuś też ten brak tak bardzo przeszkadzał jak mi i wygląda na to, że albo nie doczytałam, albo nie znalazłam albo tylko ja taka przewrażliwiona i zdziwaczała jestem, bo ani słowa o braku daty. No cóż. Bezdatowego medalu nie mam i bardzo dobrze.


poniedziałek, 6 marca 2017

Aktywny weekend i poniedziałkowe bolączki

No i plany i marzenia biegowe poszły się paść. Tak, wiem, panikuję, ale jak tu nie panikować kiedy noga boli i to w bardzo niebezpiecznym miejscu, bo tam gdzie 2 lata temu nastąpiło złamanie zmęczeniowe. Zaczęła boleć dopiero dzisiaj rano w pracy. Tak po prostu podczas siedzenia przy biurku, zaczęła boleć i boli nadal. Roztaczam zatem czarne wizje od wczesnego popołudnia i jestem coraz bardziej przerażona tym dziwnym bólem.
Za mną bardzo aktywny weekend, bo w sobotę pojechałam pobiegać do Puszczy Niepołomickiej gdzie natruchtałam 20 km i to tylko dlatego tak dużo, bo zgubiłam się przy ostatnim okrążeniu, a w niedzielę spokojnym spacerkiem w dolince tatrzańskiej zrobiłam kolejne 20 km.
Co do soboty to pojechaliśmy do puszczy w kilka osób, by pobiegać po leśnych ścieżkach, nie chodnikach czy asfalcie i oszczędzić w ten sposób umęczone bieganiem kopytka. Pierwsze kółko 6 km zrobiliśmy wszyscy razem, przy drugim rozdzieliliśmy się na szybkich i wolnych. Ja oczywiście ta powolna byłam. Trzecie kółko natomiast zrobiłam sama. Miało być takie samo jak te dwa wcześniejsze jeśli chodzi o trasę, ale że ścieżki wyglądają tak samo, drzewa takie same to mój zmysł orientacji w terenie i kobieca intuicja wyprowadziły mnie w bagna, bo tak mi się jakoś wydawało, że to trzeba było skręcić w prawo, a nie w lewo. Oj zdarza się. Najważniejsze, że dotarłam do reszty grupy i do samochodu i wcale tak długo nie musieli na mnie czekać.
W niedzielę natomiast zgodnie z postanowieniem ze stycznia, że raz w miesiącu idziemy w Tatry (które zostało już złamane, bo w lutym nam się nie udało przez chorobę młodego) poszliśmy Doliną Białki do Morskiego Oka i w drodze powrotnej zahaczyliśmy o schronisko w Dolinie Roztoki. Pogoda nam dopisała, widoki były piękne, a do tego pierwszy raz widziałam staw - Morskie Oko zimą. Warto było pojechać. Przeszliśmy spokojnym marszem 20 km i nawet za bardzo się nie zmęczyliśmy, dlatego nie mogę pojąć skąd się dzisiaj wziął ten mój ból nogi. Dzisiaj odpuściłam Crossfit, na który chodzę w poniedziałki, a jutrzejsze bieganie planuję zamienić na rower. Może to jest delikatne przeciążenie i jak nagle się pojawiło tak może nagle zniknie. Mam taką nadzieję, bo mam, a raczej miałam wielkie plany biegowe (buuuuuuu).

Poniżej kilka zdjęć z wczorajszej wycieczki w Tatry nad Morskie Oko.




Morskie Oko


Schronisko w Dolinie Roztoki