poniedziałek, 29 grudnia 2014

nieśmiała próba biegania

Znowu będzie o mojej nodze.
To, że o niej nie pisałam już jakiś czas to nie znaczy, że się wyleczyła. Nie miałam siły myśleć o tej mojej kontuzji, a co dopiero o niej pisać. Musiałam odpocząć psychicznie po kolejnej leczniczej porażce.
Właściwie to przestała mnie już całkiem boleć. Nie dotykałam, nie nadwyrężałam, więc nie bolała. Owszem, cały czas czuję to chore miejsce. Mrowi delikatnie, ale się już do tego mrowienia przyzwyczaiłam i mi nie przeszkadza. Usztywniam ją tylko bandażem, bo mi tak lepiej. Mniej mrowi.

Do dzisiaj...
Za dwa dni Bieg Sylwestrowy w Krakowie, gdzie zapisałam się na 5 km (są dwa dystanse do wyboru, 5 i 10 km). Stwierdziłam zatem, że trzeba by przetestować tę nogę przed biegiem. Zaczęłam więc ją (tą kość strzałkową) macać i naciskać, tak delikatnie, żeby sprawdzić czy to zgrubienie nadal jest. I co? I z mrowienia zrobił się ból. Nie jakiś szczególnie mocny ale boli.
No nie, to mnie już wkurzyło! To ja obchodzę się z tą nogą jak z jajkiem przez ostatnie miesiące, a tu byle dotyk i znowu boli.
Ubrałam więc buty do biegania, słuchawki na uszy i poszłam na bieżnię. Włączyłam prędkość 9km/h, tak delikatnie co by truchcikiem biec. Na początku skupiłam się na nodze sprawdzając czy boli bardziej jak biegnę, bolała tak samo. Potem już zapomniałam o nodze, zapomniałam o biegu, o bieżni, odfrunęłam gdzieś w myślach przy muzyce i opamiętałam się gdy przebiegłam 2 km, po czym stwierdziłam, że wystarczy na początek. Zapomniałam już jakie to cudowne uczucie tak biec, ech.
A noga? Boli tak samo jak bolała rano po dotykowych oględzinach.
Będę sobie tak codziennie biegać po 2 km na bieżni. W końcu rezonans tej nogi mam dopiero za 3 tygodnie (nie, nie na NFZ, prywatnie, tak, tyle się czeka, żeby mieć wykonany na dobrym sprzęcie przez doświadczonych ludzi), więc jak nie będę biegać do tego czasu (nawet tak troszkę, troszeczkę) to zwariuję, a już mi wiele nie brakuje.


niedziela, 28 grudnia 2014

bo coraz trudniej wśród ludzi o człowieka

Spadł śnieg!!! W drugi dzień świąt spadł śnieg. Jest pięknie, bajecznie, biało. Ślisko jak diabli, ale to nic, ważne że jest tak jak powinno być w te święta.


Zatrzymajmy się na chwilkę.
Jesteśmy narodem ponurym, zrzędliwym, wiecznie narzekającym, pesymistycznie nastawionym do świata i  ludzi.
Czasami, gdy w necie czytam komentarze ludzi pod jakimś newsem typu śmierć, morderstwo, wypadek to przerażenie mnie ogarnia jak ludzie na podstawie strzępków informacji przekazanej w taki sposób, aby wzbudzić jeszcze większą sensację potrafią osądzić i wydać wyrok w ciągu sekundy.
Czy jesteśmy głupim narodem? Nie, jesteśmy naiwni, dajemy sobą manipulować.
Dlatego życzę nam wszystkim w tym nadciągającym nowym roku więcej empatii, więcej serca dla innych, uśmiechu, dobrego słowa, takiej prostej, zwykłej, ludzkiej, życzliwości. Pomyślmy nad tym, bo coraz trudniej wśród ludzi o człowieka.



A na maratonach polskich (takiej stronie dla biegaczy), napotkałam świetny wierszyk świąteczny.

Autor: Marek Piotrowski

Życzenia dla biegaczy

Żeby ci się chciało chcieć

Po robocie ciężkiej wstać
Włożyć buty, zapał mieć
By po ścieżkach naprzód gnać

Żeby żona albo mąż 

Nie truł głowy, że znów sam
Biegniesz hen po ciemku wciąż
Nie wiadomo, tu czy tam

Żeby też na trasie twej

Było lekko, miło i
Głos wewnętrzny mówił: chciej
Chcieć, to móc biec wiele mil

Żeby po powrocie stał

Bidon a w nim cenna ciecz
Bo ktoś wierny tobie chciał
Zrobić ją. To ważna rzecz

Żebyś nie zapomniał, że

Prócz biegania może być
Obok ciebie ktoś, kto chce
W żółwim tempie z tobą żyć

Żeby w ten świąteczny dzień

Pod choinkę trafił cud
A zimowej nocy cień
Sprawił ciepło a nie chłód

Żeby ten z kim będziesz żył

Był szczęśliwy cały rok
Miał cierpliwość, dużo sił
Gdy biegowy stawiasz krok

środa, 24 grudnia 2014

ech... ta magia Świąt

Święta się jednak odbędą, ale przyznaję, było ciężko żeby zdążyć z przedświąteczną krzątaniną.
Tak naprawdę zabrakło mi jednego dnia aby doprowadzić wszystko do perfekcji. Trudno, nie będzie perfekcyjnie.
W tym roku to przez pracę takie szaleństwo było, bo zapętliły się dwa projekty, oczywiście "na wczoraj".  Dlatego np. dom nie został dosprzątany do końca, trudno. Za to choinka ubrana. To nic, że w szaleńczym tempie ją ubierałam. Tak, ja ją ubierałam, nikt inny. Nikomu nie pozwalam ubierać mojej 3 metrowej choinki, bo każda bombka, każdy aniołek, każda szyszka czy inny element dekoracyjny ma swoje współrzędne i tylko ja wiem, gdzie wyglądają najlepiej. Domownicy się już przyzwyczaili do mojego dziwactwa i cieszą się z niego, bo mają spokój i nikt nie zapędza ich do pomocy. Drzewko na zewnątrz też ja sama ubierałam w światełka, bo wiadomo, ja zrobię to najlepiej, hehe. Chociaż, nie, nie sama, z moim jamnikiem, który plątał się pod nogami, próbując zdobyć moje zainteresowanie, pociągając za zwisające sznury światełek, myśląc, że to jakiś nowy rodzaj zabawy. Aż cud, że jeszcze świecą.

W tym roku pojawiła się nowa, świąteczna dekoracja domu. Małe choinki z piórek, które sama zrobiłam, takie 40-sto centymetrowe. Uparłam się, że będą i są. Wszyscy, którym mówiłam o pomyśle piórkowych choinek, pukali się w głowę, wiedząc ile z tym pracy i widząc, jak jestem niewyrobiona czasowo przed tymi świętami. Ale mój upór pokonał brak czasu i oto są:



Właściwie wszystko do Świąt przygotowane (jedno lepiej inne gorzej, ale jest). Brakuje tylko śniegu i mrozu. Kolejny taki rok. Chyba się zaczynam to tego przyzwyczajać, chociaż szkoda, że nie jest biało. 

Magicznych Świąt życzę, niech będą niezapomniane.

A poniżej przedstawiam piosenkę świąteczną, którą bardzo lubię i która od kilku dobrych lat kojarzy mi się ze świętami, a którą faszerowałam moich współpracowników od paru tygodni. Ale już nie będę... (w tym roku ). Obiecuję.

wtorek, 16 grudnia 2014

jestem jak Syzyf

Czuję się jak Syzyf. Toczę ten kamień pod górę i toczę i on ciągle spada w dół. I jak tak spadnie to ja rozbijam się na milion kawałków. I kolejne pomysły i kolejne rady pomagają mi się posklejać w jedną całość i nie wiem czy to ta moja naiwność, czy wiara w ludzi każe mi znowu toczyć ten kamień. Toczę więc go. I tak już jest od 3 miesięcy.
Ot na takie metafory mnie wzięło, bo znowu ten kamień spadł. O czym pisze? O nodze, o tej mojej kontuzji, o tym że jestem zagadką medycyny, że nikt nie potrafi mi pomóc, że nie można postawić jednoznacznej diagnozy, bo za dużo rzeczy się wyklucza.
Tym razem myślałam, że to już to. Naprawdę byłam pełna nadziei. Dwa tygodnie rehabilitacji. Podążanie w jednym kierunku, skupienie się na jednej, konkretnej rzeczy. Okazało się, że znowu nie tędy droga.
Mam czekać na telefon, bo znajomy rehabilitant ma gdzieś tam znajomego lekarza, który ma znajomego innego lekarza itd. itp.
Jeden drugiemu ma przedstawić problem, mają się zastanowić co z tą moją nogą zrobić. Jak głuchy telefon. Ciekawe co wyjdzie na końcu.
A ja już nie mam sił, bo noga jak bolała tak boli. Jestem zdruzgotana, rozżalona i mam już wszystkiego dosyć.

Za parę dni odbędzie się trening wigilijny skupiający wszystkie grupy biegowe z Krakowa i okolicy. Tak bardzo chciałam w nim uczestniczyć. Niestety nie pojadę na niego, bo po co. Biegacze spotykają się w Puszczy Niepołomickiej. Potem biegną 6.5 km  do Czarnego Stawu, który jest w środku puszczy i tam mają być życzenia, rozmowy, spotkanie z innymi biegaczami. I wszystko byłoby ok, gdyby nie te 6.5 km do pokonania w jedną stronę, czyli w sumie 13 km. Nie dam rady, nie przebiegnę. Tzn. pewnie bym dobiegła, ale z olbrzymim, nasilającym się bólem. Boję się nadwyrężać tę nogę, bo pewnie znowu nie mogłabym na nią stanąć przez kilka lub kilkanaście dni.
Dlatego zakopię się za chwilę w łóżku po same uszy i poużalam nad sobą przy dźwiękach mojej ukochanej Republiki. Dzisiaj jest czas na smutanie. Jutro pewnie znowu posklejam się do kupy i będę dalej walczyć z przeciwnościami. Ale to dopiero jutro, dzisiaj nie mam już na nic siły.




poniedziałek, 15 grudnia 2014

tak na filmowo

Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że w Polsce robi się coraz lepsze filmy.
To nie tak, że do tej pory to było dno, bo przecież mamy kilka kultowych perełek, do których się wciąż wraca, a cytaty z takich produkcji krążą w życiu codziennym.
Ale spójrzmy prawdzie w oczy. W ostatnich latach trzeba było przewalić kupę chłamu, aby trafić na coś wartego oglądnięcia. Te nieśmieszne, głupawe komedie, te bezsensowne kryminały, obyczajówki robione na najniższym budżecie, w których do końca nie wiadomo było o co chodzi.

Jesienią szumnie wszedł do kin film Jana Komasy "Miasto 44", o Powstaniu Warszawskim.
Podobno jeden z najdroższych filmów polskiego kina.
Każdy z kim rozmawiałam, a kto oglądał ten film miał inne odczucia z nim związane.
A ja?
Dla mnie był trochę przejaskrawiony, chociaż muszę przyznać, że efekty specjalne zrobiono w hollywoodzkim stylu. Porywały. Wydaje mi się jednak, że gdybym oglądała go w domu, nie w kinie to mogłabym przy nim zasnąć, bo fabułę trochę rozwleczono. Ale i tak uważam, że warto go zobaczyć.


Natomiast film "Bogowie", który też całkiem niedawno wszedł na ekrany kin zrobił na mnie duże wrażenie. To nic, że przez połowę filmu musiałam siedzieć z zamkniętymi oczami, bo od tych ludzkich bebechów z igłami w tle robiło mi się słabo. Przynajmniej reszta grupy, z którą byłam w kinie miała się z czego pośmiać (ciekawe czy by im było tak do śmiechu gdybym zemdlała w trakcie ). Ale Kot zagrał Religę fenomenalnie. I to ukazanie Polski w latach 80-tych. To przełamywanie barier, walka z zacofaniem, wszelkimi przeciwnościami - świetne. To trzeba zobaczyć.


Zachęcona polskimi produkcjami, zmusiłam się więc ostatnio do oglądnięcia jeszcze jednego polskiego filmu. "Wałęsa. Człowiek z nadziei" Andrzeja Wajdy. Wszyscy mówili, że warto go zobaczyć, ze względu na grę Więckiewicza.

Faktycznie, świetnie zagrał Wałęsę. Nie spodziewałam się, że aż tak dobrze mu to wyjdzie. Film taki sobie, nie rzuca na kolana ale oglądnąć można.
Czemu więc o nim wspominam?
Bo ścieżka dźwiękowa do filmu jest rewelacyjna. To jest to co lubię. Jest tam i Daab, Proletaryat, Chłopcy z Pacu Broni,KSU, AYA RL, Tilt czy Dezerter lub Róże Europy. I do tego wybrano utwory idealnie dopasowane do danych momentów w filmie.


niedziela, 7 grudnia 2014

biegające Mikołaje i Śnieżynki w Krakowie

III Bieg Świętych Mikołajów i Śnieżynek za mną. To był test. Nie zdałam go. Jest mi tak strasznie przykro. Nie zdałam, tzn. moja noga go nie zdała. Bolała jak biegłam. Do tego nie przetestowałam mojego stroju Mikołajki  wcześniej w biegu (większość osób biegło w przebraniach Mikołajów, Śnieżynek i Mikołajek) i musiałam trzymać sukienkę co by mi się na kostki nie zsunęłaNa początku biegłam z 2 koleżankami, ale one truchtały sobie wolniutko i strasznie się męczyłam, bo musiałam robić małe kroczki i już wtedy zaczęła mnie boleć ta moja zepsuta noga. Zostawiłam je więc i pobiegłam do przodu szybciej. Dobiegłam do grupy 7 osób, (4 Mikołajów i 3 Śnieżynek), tak samo przebranych. Zamieniłam z nimi kilka słów i już chciałam zwolnić, (niech sobie biegną szybciej, pomyślałam) bo noga coraz bardziej bolała, ale (czym mnie bardzo zaskoczyli) nie pozwolili mi zwolnić dopingując mnie do biegu, zagadując, opowiadając o swojej grupie biegaczy. Niesamowici ludzie, tacy pozytywnie nastawieni do świata. Biegłam więc dalej z tą grupą. Jak się z nimi zagadałam to nawet nie wiem kiedy dotarłam do mety. Chyba tylko dzięki nim nie zrezygnowałam w połowie z tego biegu, bo przez to ich gadulstwo zapominałam o bólu.
Bieg ten miał 10 km, czyli 3 okrążenia Błoń. Można było przebiec tylko jedno lub dwa okrążenia, jak ktoś nie czuł się na siłach, więc przebiegłam tylko jedno, bo noga już po kilometrze biegu bardzo bolała. Nawet nie wiem do końca jaki miałam czas, bo gdy już zostawiłam rozgadaną grupkę (pobiegli kolejne okrążenie, ja skręciłam po pierwszym do mety) to zamiast przebiec przez metę to zatrzymałam się przed nią, aby zamienić kilka słów z napotkaną znajomą. Ale to nieważne, bo to był bieg koleżeński o charakterze charytatywnym, więc czas, prędkość nie miały znaczenia.
Organizacja rewelacja, atmosfera wspaniała, ludzie cudowni. Tak to jest jak bieg organizują biegacze dla biegaczy.

W kwietniu 2015 miałam w planach wziąć udział w maratonie krakowskim. Co jakiś czas gdzieś tam w zakamarkach mojego umysłu przewijała się myśl, że jednak nie pobiegnę w tym maratonie. Teraz myśl ta dojrzała i wiem, że nie zaliczę tych 42 km, ba, ja jestem prawie pewna, że nie pobiegnę nawet w Półmaratonie Marzanny, który jest w marcu 2015 r.
Poczułam wczoraj co to jest roztrenowanie. Moja kondycja spadła prawie do zera. Kolka jakaś mnie łapała jak biegłam, furczałam jak stara lokomotywa. Nawet gdyby jakimś cudem noga się naprawiła to nie zdążę zbudować ponownie kondycji do wiosny.
Ale jutro ważny dzień. Jutro mam nadzieję, że dowiem się jak wyleczyć tą nogę. To nic, że aby się tego dowiedzieć będę musiała pokonać prawie 100 km w jedną stronę (oczywiście nie biegnąc), ale podobno warto.



Aaaaaa, jeszcze jedno na koniec. Nadal nie jem słodyczy, żadnych. Od 12 listopada. Jestem z siebie dumna. Chyba wychodzę powoli z nałogu słodyczowego, bo po pierwsze już nie słodzę 5 łyżeczek cukru do kawy, bo jest dla mnie za słodka (wystarczą mi cztery), a po drugie, zapakowałam wczoraj do plecaka Raffaello, co by zjeść na mecie w nagrodę za ukończenie biegu i o nich zapomniałam.Wyciągnęłam dzisiaj z plecaka i walnęłam do szuflady. Normalnie jak nie ja.

wtorek, 2 grudnia 2014

Wawel zaginiony

WAWEL - świadek minionych epok. To jeden z najpiękniejszych pomników polskiej historii i kultury. Jest skarbnicą wiedzy o narodowych dziejach ... można przeczytać w necie.


To wstyd zatem mieszkać tak blisko takiej perełki i być tam ostatnio jako dziecko ... tak stwierdziliśmy z kilkoma osobami ... kiedyś, po czym zorganizowaliśmy się w grupę i ruszyliśmy na podbój Zamku Królewskiego w Krakowie. Wystarczyło rzucić hasło i nagle było tyle chętnych, że wyszły nam 2 grupy po 25 osób (przewodnik oprowadza grupę składającą się z maksymalnie 30 osób).
Tak było za pierwszym razem. Ostatnio ponowiliśmy akcję "Wawel", bo wszystkiego za jednym razem się nie obleci, szczególnie z dziećmi, które po pewnym czasie zaczynają się nudzić. Tym razem wyszła nam jedna 30 osobowa grupa. Idealnie, bo nie trzeba było czekać na resztę (wejścia są co 15 minut).
Dlaczego listopad jest idealnym miesiącem na takie zwiedzanie? Po pierwsze jest już zimno, więc nad wodę się nie pojedzie, góry też odpadają, a po drugie, o czym mało osób wie, jest to miesiąc bezpłatnego wejścia na wszystkie wystawy, opłacić trzeba tylko przewodnika, ale przy takiej ilości osób to są to grosze. Owszem, trzeba zrobić rezerwację z miesiąc wcześniej jak się chce załapać na wejście weekendowe, ale to nie problem.
Tym razem zwiedziliśmy dwie wystawy: "Skarbiec Koronny i Zbrojownia" i "Wawel Zaginiony". I jak skarbiec pełen dawnej biżuterii nawet mi się podobał (wiadomo kobiety, jak sroki,  lubią błyskotki) to w zbrojowni bardziej zaciekawiło mnie opowiadanie Pani przewodnik o czasach świetności zamku niż te wszystkie zbroje i broń.
Najbardziej jednak zachwyciła mnie wystawa "Wawel zaginiony".
 Jest to rezerwat archeologiczno-architektoniczny, gdzie zwiedzający prowadzeni są betonową kładką, mając pod sobą obiekty pochodzące z badań archeologicznych oraz modele dawnych budowli. Kładką tą dochodzi się do pomieszczeń, gdzie można podziwiać takie cuda jak zbiór kamiennych rzeźb, detale związane z dziedzińcem arkadowym czy zbiór kafli pochodzących z pieców znajdujących się w komnatach zamku królewskiego.
Myślałam, że dziecię moje najbardziej zaciekawiła zbrojownia, a tu się okazało, że był równie przejęty wystawą "Wawel zaginiony" jak ja i najbardziej mu się podobała z całego zwiedzania, chociaż byliśmy tam na końcu i był już trochę zmęczony dwugodzinnym zwiedzaniem. Ha, czyżby miał po mamusi zamiłowanie do architektury?