sobota, 11 czerwca 2016

psa

Na początku czerwca odeszła moja jamniczka, szybko więc prawie bezboleśnie, więc to jest jedyna dobra rzecz w tej historii, że prawie nie cierpiała, nie zdążyła.
Minęły już prawie dwa tygodnie, a nadal nie mogę się pozbierać, ani ja, ani moje dziecię, dla którego była wspaniałym towarzyszem zabaw i przyjacielem. Straciliśmy członka rodziny.
Była wredna, złośliwa, wkurzająca, charakterna ... tak bardzo nam jej brakuje.
Faktycznie czas leczy rany, jest trochę lepiej, jednak nadal nie mogę usiąść na huśtawce w ogrodzie, bo zawsze przy mnie siedziała, zawsze.
Dziecię moje wcale nie polepsza sprawy, bo ciągle o niej przypomina, przy różnych codziennych czynnościach.
Np. wybieraliśmy się ostatnio w góry, mój mąż i dziecię siedzą już w aucie, ja przychodzę do nich a młody mówi:
- Patrz, już by siedziała pierwsza w aucie i tata wkurzałby się, że go nie słucha i nie chce wysiąść i wołałby Ciebie, żebyś ją wyprosiła. (Tak, ona słuchała tylko mnie).
Dalej: Wracamy skądś do domu, ja z dzieciem moim, brama garażowa powoli się otwiera, oczywiście kota już przed nią paraduje chcąc wejść do domu przez garaż, a młody z tylnego siedzenia w aucie mówi:
- Sonia by naszą kotę już kilka razy wylizała w tym szale radości, że wracamy zanim by się brama otworzyła.
I tak ciągle coś nam o niej przypomina. I niby ostatnio już coraz mniej, aż do dzisiaj.
Sobota, więc latam z odkurzaczem, potem mopem. Umyłam korytarz, więc biegnę do drzwi wejściowych by otworzyć i zrobić przewiew, aby szybciej wyschło i tak otwierając te drzwi naszła mnie myśl, że Sonia pewnie znowu mi wlezie na umyte jak tylko otworzę drzwi na zewnątrz.
I tak mnie zatrzymało, że chwila, że nie, nie wejdzie, już nie wejdzie. I nagle mnie opadły siły i tak się zastanawiam, kiedy to przestanie boleć. Kiedy będzie taki czas, że będę mogła z uśmiecham na twarzy opowiadać jakiego miałam cudownego psa, z uśmiechem, a nie z łzami w oczach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz