Media społecznościowe zawalają nas postami, zdjęciami czy filmami o tym jacy to wszyscy aktywni i wysportowani. Powiem szczerze, że nie mam pojęcia kiedy Ci wszyscy ludzie znajdują czas na przeróżne formy aktywności, bo niestety mnie się to nie udało, ale o tym poniżej.
Jako, że moje ciało wróciło do normalności, czyli nic mnie nie boli i żadna (odpukać) kontuzja mnie nie męczy postanowiłam zacząć się ruszać. Przyznam, że głównym powodem były jakieś dziwne cyferki na wadze, na którą stanęłam po dłuższym czasie omijania ją wielkim łukiem. W pierwszym odruchu chciałam, idąc tokiem myślenia Kożuchowskiej z serialu Rodzinka.pl, wyrzucić ją przez okno, bo przecie musiała się zepsuć skoro oszalała, ale szybko wzięłam się w garść, skleiłam kilka faktów do kupy, na które złożyły się skurczone ubrania, czekolada, jakieś słodkie likiery i powiedziałam sobie w duchu - NIE DAM SIĘ, zrobię plan swojej aktywności.
Wróciłam do biegania, więc mój plan zakładał trening 3 razy w tygodniu - wtorek, czwartek i jeden dzień weekendu. Do tego 2 razy jakiś fitness typu tabata, brzuchomania, pupomania i itp. Jeden dzień w tygodniu przeznaczyłam na dłuższe wyłażenie mojego huskiego, najlepiej po jakiś pagórkach. Razem z kilkoma znajomymi psiarzami ustaliliśmy, że będziemy w każdą sobotę wędrować po Beskidzie Makowskim z naszymi pupilami.
Jedno popołudnie po pracy dłuższa wycieczka rowerowa, tak z 60-70 km pedałowania.
Oczywiście plan zakładał również dwa dni w tygodniu odpoczynku, co by różne mikrouszkodzenia mięśni i jakieś zakwasy zniwelować.
Plan niby perfekcyjny, ale niestety oprócz tego musiałam gdzieś wcisnąć pracę (jakieś 8 godzin dziennie), ogarnięcie domu, zakupy, pomoc w nauce młodemu, wszelakie kontrolne wizyty lekarskie swoje i młodego + spotkania ze znajomymi, spędy rodzinne i niestety brakło mi tygodnia. I tak się zastanawiam czy to ja jestem jakaś niezorganizowana, czy może te wszystkie zdjęcia, filmy i posty co to je ludzie wrzucają na fejsa czy instagrama są mocno przerysowane. Nie wiem. Na chwilę obecną muszę się poważnie zastanowić gdzie jutro wcisnąć bieganie. Musi to być gdzieś pomiędzy kotletem u mamusi, ćwiczeniami na siłowni na barki u młodego i górą wielką jak nasz Giewont ułożoną z rzeczy do prasowania, z którymi obiecałam sobie, że jutro się rozprawię.
W tamtą niedzielę udało mi się pobiegać tylko dlatego, że byłam zapisana na X Kielecki Bieg Niepodległości. Co roku biorę udział w innych zawodach biegowych, by uczcić naszą niepodległość i w tym roku przypadło na Kielce. Odpuściłam zatem inne obowiązki tudzież przyjemności i pojechałam do Kielc.
Co mogę powiedzieć o tym biegu?
Przebiegłam tam 10 km z całkiem dobrym jak na mnie w chwili obecnej czasie i na mecie dostałam piękny medal. Trasa biegu była pofałdowana, pagórkowata co mnie bardzo zdziwiło, bo wydawało mi się, że im bardziej na północ kraju tym bardziej płasko. Nie znałam Kielc, więc zwiedziłam je na biegowo. Ładne miasto, tylko jakoś tak mało ludzi na ulicach, chociaż było słonecznie i temperatura około 6 stopni, więc jak na połowę listopada to całkiem ok.
Wracając do mojego tygodniowego planu aktywności fizycznej to muszę go mocno zmodyfikować. Jeszcze nie wiem jak, ale mam nadzieję, że wyjdzie mi "w praniu" i za jakiś czas będę się mogła pochwalić tym, że ja też mogę jak wszyscy Ci co to się w mediach społecznościowych chwalą, i biegać i ćwiczyć i jeździć na rowerze i łazić po górach z psem, do tego normalnie żyć i jeszcze będę miała kupę czasu dla siebie na oglądanie seriali i czytanie książek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz