Już 3 raz, wzięłam udział w Biegu Wielkich Serc w Krakowie, który odbył się dzisiaj, a z którego wszystkie opłaty startowe zostaną przeznaczone na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Zapisałam siebie, tatę i moje dziecię na ten bieg. Niestety po wczorajszym cudownym słoneczku, wspaniałej zimowej pogodzie z temperaturą około zera stopni dzisiaj przywitały nas rano mgły, wilgoć i deszcz. Moja jamniczka wybiegając rano "na pole" pierwsze co zrobiła to wygrzmociła swoim parówkowatym ciałkiem o podłoże i przejechała dobry kawałek na brzuszku. Dobrze, że ma krótkie nóżki i do ziemi blisko, bo się nie potłukła. A co to się stało, że psina straciła przyczepność? Ano cała kostka brukowa pokryta była lodem. Wszystkie ulice i chodniki pokrywał lód.
Była obawa, że mogą odwołać bieg. Na szczęście organizatorzy stanęli na wysokości zadania i w ekspresowym tempie cała trasa została posypana. A trasa piękna. Niby tylko 5 km ale wzdłuż Wisły bulwarami do Wawelu, tam nawrotka i z powrotem.
Dzięcięciu mojemu jednak nie pozwoliłam na start, bo cały czas padał lekki marznący deszcz, a jednak to było aż 5 km jak na takie dziecko. Ale pojechał ze mną, by kibicować mamie.
A ja?
Oczywiście zaczęłam za szybko, na trasie łapała mnie kolka kilka razy, do tego miałam buty przemoczone i byłam ubłocona po sam tyłek, ale dotarłam do mety z czasem 28:09. Nie był to może czas powalający na kolana, ale źle nie było, biorąc po uwagę, że po kontuzji, po przeziębieniu, z którego katar zadomowił się chyba za stałe w moim nosie. Najważniejsze, że nic mnie nie bolało, nic a nic, ani uda, ani łydki. Kopytka spisały się na medal, który oczywiście (jak wszyscy) dostałam na mecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz