Chyba nadal jestem w szoku i co chwilę spoglądam na swoją statuetkę, którą dzisiaj dostałam po biegu i mrugam oczami sprawdzając czy nie zniknie, czy to nie sen. No nie mogę uwierzyć, że ją mam.
Strasznie nie chciało mi się dzisiaj biec w biegu w Sieprawiu (pod Krakowem). Niby tylko 5 km ale byłam lekko zmięta po wczorajszym i już dzisiejszym tanecznym świętowaniu Dnia Matki z koleżankami. Do tego ten okropny upał, żar lał się z nieba i ta trasa, dosyć wymagająca. Owszem, mogłabym ją przebiec z zamkniętymi oczami, bo to tereny blisko domu więc znam je jak przysłowiową własną kieszeń, ale te 5 km składało się z wielu podbiegów, ot takie to garby sieprawskie. Moje dziecię, które miało biec w biegu dla dzieci na 2 km w ostatniej chwili się wymiksowało zwalając winę na jakiś tam nieistniejący ból nogi. Stwierdziłam, nie to nie, nic na siłę, a ja pomimo tego, że tak bardzo wszystko było na "nie" to pojechałam na start i wzięłam udział w tym biegu. Muszę dodać, że mój zegarek z gps też był przeciwko mojemu bieganiu, bo zwariował. Pierwszy raz w swoim zegarkowym życiu nie zlokalizował się w miejscu gdzie powinien, czyli w Sieprawiu, a zawędrował gdzieś pod Myślenice, dlatego według niego pierwszy km przebiegłam w tempie 2.30, drugi 2.25 i dopiero kolejne 14 min, 13 min itp. Oczywiście już po pierwszym kilometrze gdy zobaczyłam te 2.30 na zegarku to wiedziałam, że się zbuntował, bo nawet Kenijczycy tak szybko nie biegają, a gdzie dopiero ja z moimi dodatkowymi kilogramami i po nieprzespanej nocy. Biegłam więc bez świadomości jakie mam tempo, bez sprawdzania, tak na luzie, momentami szybko maszerując pod górki gdy już nie miałam siły, nie mogąc się doczekać kiedy zobaczę metę. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na żadne podium nawet w kategorii wiekowej pomimo tego, że był to lokalny, mały bieg, bo znałam większość startujących zawodniczek i wiedziałam, że są szybsze ode mnie. Dlatego jakież było moje zdziwienie gdy dowiedziałam się, że byłam pierwszą kobietą z gminy, która przekroczyła linię mety. Szok i niedowierzanie. Wywołali mnie i poszłam na to podium, zupełnie nie wiedząc czy mam na nim stanąć czy nie, i co się wokół dzieje. Jakoś tak nie mam doświadczenia w stawaniu na podium. To było lekko onieśmielające, tyle ludzi się na człowieka patrzy, biją brawo, robią zdjęcia. Z tego wszystkiego zapewne wyszłam na tych zdjęciach jak ostatnia ofiara z dziwną zszokowaną miną. Jakoś w tych kilkunastu sekundach nie przyszło mi do głowy, że należy wciągnąć brzuch (wiadomo czemu ) i ustroić twarz w najbardziej olśniewający uśmiech jaki udałoby mi się wykrzesać (nad tym uśmiechem to muszę jeszcze popracować przed lustrem, bo do tej pory nie miałam takiej potrzeby, a tak sobie myślę, że nie wiadomo co się człowiekowi kiedy może przydać). Dostałam piękną statuetkę i nagrodę pieniężną. To było niesamowite i wspaniałe doświadczenie. To nieprawdopodobne ile radości potrafi dać taka mała statuetka. Radości i kopa motywacyjnego do dalszego biegania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz