W necie właśnie pojawiła się informacja o zapisach na bieg "Tarnowska Dyszka", który odbędzie się w listopadzie. To już druga edycja tego biegu, w 2015 r. odbyła się pierwsza. To właśnie od tego biegu w tamtym roku zaczęło się pasmo moich kontuzji, które trwa do teraz. Najpierw przeciążenie łydki, potem achilles, następnie kolano, czworogłowy uda, pasmo biodrowo-piszczelowe, potem znowu łydka i znowu udo wrrrrr .... i tak to trwa do dzisiaj. Musiałam zrezygnować z maratonu w Krakowie na wiosnę, ostatnio wiedziona rozsądkiem ale z wielkim bólem serca przepisałam się z maratonu w Koszycach, który będzie na początku października na półmaraton (chociaż nie wiadomo czy dam rady go pobiec). Można powiedzieć, że nie biegam wcale, bo takie truchtanie po 4-5 km raz na jakiś czas z prędkością 6.30 min/km to nie jest bieganie. Niewiarygodne jest to, że mogę spacerować, jeździć na rowerze, pływać, chodzić po górach i nic mnie nie boli, a jak tylko zacznę biec to od razu moje nogi wszczynają alarm bólowy. Po takim alarmie przestaję biegać na jakiś czas, startuję w zawodach biegowych lub idę na dłuższy czy mocniejszy trening biegowy i następuje powtórka z rozrywki, czyli bóle wracają i tak koło się zamyka. W ostatnią niedzielę wzięłam udział w Biegu na Zakrzówek w Krakowie. Bieg główny był na dystansie 10 km, ale był też bieg na 3 km i w tym właśnie biegu wzięłam udział. Tylko 3 km, malowniczą trasą w okolicy krakowskiego Zakrzówka. Biegłam lekko, spokojnie, bez szaleństwa, a pomimo to do mety dobiegłam z bólem. I znowu przerwa i masaże i prądy i tak naprawdę to nie wiem co mam dalej z tą nogą robić, bo roluję ją, rozciągam, ćwiczę z taśmami i nic to nie daje... a tu jesienny sezon biegowy się zbliża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz