Pogoda oszalała. W Święta Wielkanocne (czyli wczoraj i przedwczoraj) był istny kalejdoskop pogodowy. Raz świeciło słońce, a za chwilę wiał olbrzymi wiatr, padał deszcz, grad i znowu słońce. Do tego temperatury wcale nie rozpieszczały, bo średnio było od 5 do 10 stopni. Dzisiaj, dzień po świętach wzięłam sobie jeszcze dzień urlopu w pracy, bo po pierwsze młody ma wolne od szkoły, a po drugie miałam na dzisiaj wiele planów porządkowych. Ogarnięcie ogrodu i takie tam różne domowe i przydomowe porządki, które wypada robić chociaż dwa razy w roku, a z którymi nie zdążyłam przed świętami. Zapowiadali pogorszenie pogody i olbrzymie ulewy, co mnie troszkę martwiło, bo grzebać w trakcie deszczu w ogrodzie nie miałam zamiaru, ale że prognozy zazwyczaj się nie sprawdzają to miałam nadzieję, że i tym razem się nie sprawdzą. Niestety już wieczorem lunęło. Tak, to nie był zwyczajny wiosenny deszczyk tylko olbrzymia ulewa, taka przy której uwielbiam spać, bo takie walenie deszczu o dach, rynny, parapety bardzo mnie uspokaja i usypia. Dzisiaj rano otworzyłam oczy i nie słyszałam deszczu, nic nie dudniło, nawet delikatnego stukotu nie było słychać. Taaaaa, zaśmiałam się w duchu z jeszcze na pół zamkniętymi oczami, miało ponoć padać cały dzień, znowu im się prognozy nie sprawdziły. Oczywiście zwlekając się z łóżka już planowałam, gdzie w ogrodzie trzeba wygrabić pozostałe po jesieni liście, gdzie powyrywać chwasty, gdzie przyciąć iglaki i takie tam ogrodnicze myśli plątały mi się po głowie dopóki nie odsłoniłam rolet i nie wyjrzałam na zewnątrz. Normalnie mnie zatkało. Było biało, wszędzie biało, a do tego sypał gęsty śnieg. Teraz już wiem, czemu nie obudził mnie rano dudniący deszcz. Teraz mamy prawie południe, a śnieg jak sypał tak nadal sypie. Moje plany ogrodowe poszły się paść, ale może to i lepiej. Posiedzę, poczytam książkę, dam odpocząć tej mojej złamanej nodze, nie będę jej nadwyrężać, a prace w ogrodzie, nie zając, nie uciekną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz