Zebraliśmy chętną grupę znajomych i w cztery auta z kilkoma rowerami na dachu (bo nie wszyscy chcieli na rowerach, woleli nogami), bladym świtem pojechaliśmy na Zakopane. Przed samą dolinką stanęliśmy w małym korku, bo przypchało się przy wjeździe na parking. Mnie oczywiście jak to mam w zwyczaju po wypiciu hektolitrów moczopędnej kawy, którą raczyłam się całą drogą, żeby się jakoś dobudzić zachciało się tej kawy nagle pozbyć z organizmu, więc chcąc nie chcąc wypadłam na jednej zdrowej nodze, drugą chorą lekko za sobą pociągając z auta i pognałam (albo raczej pokuśtykałam) w poszukiwaniu przybytku zwanego Toi Toi'em. Gdy już go wypatrzyłam w oddali i przy okazji ten sznureczek przebierającymi nogami ludzi do niego, to skręciłam w najbliższy lasek wiedząc, że mój pęcherz nie wytrzyma takiej próby czasu. Po nawodnieniu okolicznych krzaczków nie chcąc się wracać na parking w poszukiwaniu auta, stanęłam grzecznie w kolejce do kasy informując ludzi ustawiających się za mną, że nas tu będzie więcej tylko się wygrzebują z aut. W rezultacie prawie doszłam do kas, gdy zjawiła się reszta, więc oprócz mnie nikt z naszej grupki nie stał w kolejce.
Doliną szło bardzo dużo ludzi, jednak nam to wcale nie przeszkadzało, bo przecież polany pełne krokusów były po dwóch stronach, nikt ich nie deptał, nikt na te łąki nie wchodził, a jeśli ktoś nawet się odważył to od razu był upominany przez pilnujących strażników tatrzańskich i innych ludzi.
Widoki piękne, fioletowe połacie i w oddali ośnieżone szczyty. Pogoda śliczna, fajna, zgrana grupa, super spędzony czas i wspaniałe wspomnienia.
Polecam Dolinę Chochołowską w czasie kwitnienia krokusów. To magiczne miejsce i te tłumy ludzi wcale nie przeszkadzają, naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz