Mam najwspanialszego psa na świecie. Jest w niej (bo to suczka) tyle miłości, co widać jak mnie wita i szaleńczo się cieszy gdy wracam do domu, tyle cierpliwości gdy rzucam się na nią by się poprzytulać to tej kupy futra, i wiem, że ta rasa psów nie lubi być obejmowana bo czuje się osaczona, to mimo wszystko moja psa dzielnie znosi te przytulaski.
Husky!!! - inteligentny, przyjazny indywidualista.
Dzisiaj przeczytałam piękny tekst o tych psach:
" Psy północy nie są dla wszystkich. Tak naprawdę są dla wariatów którzy kochają błysk w ich oczach po udanej psocie, którzy cierpliwie mierzą się z uporem, sprytem i inteligencją, którzy zrozumieją, że północniak kocha swoją rodzinę do ostatniego oddechu, ale w duszy zostało mu trochę z wilka i tę część jego natury też trzeba uszanować."
Jakie to prawdziwe ....
Czemu akurat piszę o moim psie?
Po kilku bardzo aktywnych dniach (rower, bieganie, fitness) postanowiłam dzisiaj dać odpocząć moim kopytkom, co by ich nie nadwyrężać, żeby się jakaś kontuzja (tfu, tfu) nie przyplątała. Taki miałam plan dopóki nie wróciłam do domu z pracy, bo gdy tylko wysiadłam z auta i przywitałam się z moją husky to zobaczyłam w jej oczach taką ogromną prośbę "weź mnie na spacer". Uwierzcie, prawie do mnie mówiła tymi swoimi proszącymi oczyskami. Jako, że pogoda ostatnio to bardziej jesienna lub wiosenna jest niż zimowa, bo z 8 stopni na plusie i słoneczka więcej niż chmur, to rzuciłam wszystko i polazłyśmy do lasu. Ja, jak to ja, czyli osoba, która potrafi się zgubić nawet na Rynku w Krakowie, oczywiście zamotałam się w lesie, który aż wstyd się przyznać, ale w miarę dobrze znam. Na swoją obronę mam tylko to, że te drzewa to takie same wszystkie się wydają. Na szczęście przy pomocy google map (gdy już się udało złapać zasięg w tym ciemnym, złym lesie) jakoś dotarłyśmy do cywilizacji i się okazało, że my w sąsiedniej miejscowości wylądowałyśmy. Jako, że już robiło się ciemno to wróciłyśmy do domu ulicą, a nie przez las i w ten sposób przedeptałyśmy 9 km. Powiecie, phi, co to 9 km. Niby niewiele, ale jak na dzień odpoczynku (czytaj" kanapa, nogi na suficie, co by krew lepiej krążyła i te sprawy) to taka odległość mała nie jest dla umęczonych nóg. Moich oczywiście, bo moja psa pewnie czuła niedosyt. Jednak dla tej psiej radości, gdy mogła obwąchać każde drzewo, wytaplać się w błotnistym strumyku, przeczołgać po zdechłej, rozkładającej się myszy (wszak to ponoć najlepsza psia perfuma na świecie) warto było umęczyć nogi. Nie wiem tylko co będzie jutro, bo w planach było bieganie, ale tym już się będę martwić rano, gdy będę próbowała wstać z łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz