sobota, 20 września 2014

dopadł mnie pech

Ostatnio jestem chodzącym pechem, a może raczej biegającym, hm.
Próbuję przygotować się do ważnego dla mnie biegu, który jest już w następną niedzielę. Próbuję to dobre słowo, bo wszystko czego się dotknę to się sypie, ze mną włącznie. Buty do biegania, te moje najulubieńsze, najlżejsze, i jakby dla mnie uszyte się skończyły. Ok, zdarza się, ale czemu na tydzień przed biegiem? No pech. Kupiłam zatem nowe i nawet nie mam kiedy ich rozbiegać.
Czemu? Zaraz wyjaśnię.
Kolejna rzecz - muzyka. Ktoś mi kiedyś doradził, że jak planuję długo biec to dobrze mieć muzykę na uszach. Odstresuje, uspokaja, itp.Tworzyłam więc playlistę przed jakiś czas, zważając na rodzaj utworów, dobierając wolniejsze na początek, szybsze na później kiedy będę padać itp. I co? Nagle słuchawki mi się skończyły, a takich słuchawek nie dokupię nigdzie, sprawdzałam. Zamówiłam przez net inne, podobne, z niby wspaniałymi opiniami. Zobaczymy, bo jeszcze nie dotarły. Ale znając siebie, pewnie mi nie będa pasowały. Ech. Pech, po prostu pech.
I najbardziej stresująca rzecz ze wszystkich to taka, że mi się zepsuła kostka. Nie przewróciłam się, nie skręciłam jej. Nie wiem co się stało. Nagle po jakimś tam bieganiu zaczęła boleć i tak  pobolewa już od prawie dwóch tygodni. Raz mocniej, raz słabiej, a innym razem tylko mrowi. Wsmarowałam w nią kupę różnych preparatów, zakładam opaskę uciskową, uważam na nią, mało biegam, nawet przez kilka dni nie biegałam wcale, a ona wciąż pobolewa. Będę musiała biec z taką zepsutą kostką jak mi nie przejdzie, bo przecież nie zrezygnuję Teraz przez ten tydzień odpocznę, zregeneruję się i zobaczymy. I dlatego nie mam kiedy rozbiegać nowych butów. Ech. Pech.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz