czwartek, 11 września 2014

filozofia biegania

Dzisiaj będzie o bieganiu. Jak wbrew wszystkim i wszystkiemu brnę w to dalej i wciąż sprawia mi to niesamowitą radość. Nigdy bym nie pomyślała zaczynając swoją przygodę z bieganiem, że będzie to nadal trwać.


Zaczęło się od mojej pracy, a raczej od związanych z nią skutków ubocznych.
Ktoś kiedyś powiedział, że praca jest po to, żeby pracować, a nie o niej mówić, ale muszę tu napisać o niej kilka słów. Uwielbiam to co robię, uwielbiam moją pracę, ale wiąże się to z siedzeniem przy komputerze. Niby 8 godzin dziennie, ale jak projekt jest przy końcówce to to 8 zamienia się zazwyczaj w 12-13 godzin. Mój rekord to 18 godzin siedzenia non stop przy komputerze, by nie zawalić terminu. Potem wsiadam w auto i do domu, więc ruchu mam naprawdę niewiele.
I zaczęłam biegać. I nagle odkryłam, że czuję się rewelacyjnie fizycznie, że kręgosłup nie boli, że nogi nie są ociężałe, że po biegu zamiast padać ja dostaję zastrzyk energii, że mogę przenosić góry.
Biegałam z koleżanką raz w tygodniu, bo ona częściej nie mogła, więc zaczęłam biegać sama. Muzyka na uszy i do przodu. I okazało się, że takie samotne bieganie jest niesamowicie uspokajające, że w końcu mogę pobyć sama ze sobą, przemyśleć sobie wiele spraw, wyciszyć się, posłuchać w spokoju muzyki. I nikt, zupełnie nikt nic ode mnie nie chce. Tak. Cały czas jestem wśród ludzi, co zresztą bardzo lubię, bo jestem stworzeniem stadnym i lubię towarzystwo, ale czasami potrzebuję pobyć sama ze sobą. A tu w pracy ludzie, w domu ludzie, dziecię me, które wiecznie coś chce, kot miauczący, pies szczekający i telefon - cywilizacyjna kula u nogi. Jak sobie pomyślę ile czasu spędza się gadając przez telefon to mnie aż osłabia. Jak biegam, raczej nie odbieram telefonu, pomimo tego, że mam go przy sobie. Piszę "raczej", bo czasami jak mi się wydaje, że może to być coś ważnego to się zatrzymuję i odbieram, ale to bardzo, bardzo rzadko. Owszem, po skończonym biegu oddzwaniam.
Najpierw biegałam po 4-5 km, ale potem przestało mi to wystarczać i biegałam więcej i dalej. Teraz biegam minimum 3 razy w tygodniu (nie licząc żadnych przeciwności losu typu choroba itp) po 10 do 15 km, czasem więcej, czasem mniej. I nagle moja rodzinka ubzdurała sobie, że ja sobie na pewno robię krzywdę, że przemęczam organizm, że tylko czekać jak się posypię. I zrzędzą i prorokują. Najpierw tłumaczyłam, że się mylą, podsyłałam różne mądre artykuły o zaletach biegania, ale to było jak grochem o ścianę, więc przestałam walczyć z ich zdaniem, niech sobie gadają, nie poddam się.
Czasami jest mi tylko trochę przykro, że zamiast mnie dopingować to mnie zniechęcają, że nie jadą ze mną na zawody biegowe, nie kibicują. Jak ktoś cały czas mówi, że coś jest z człowiekiem nie tak, to się zaczyna w to powoli wierzyć.
Zaczęłam się więc zastanawiać nad swoim bieganiem i wtedy na szczęście poznałam grupę cudownych ludzi zatraconych tak jak ja w tym szaleństwie zwanym bieganiem, którzy mnie motywują, z którymi można pogadać o bieganiu, którzy rozumieją tą moją pasję, zawsze doradzą, pomogą.
I biegam nadal, i planuję coraz to nowe starty w zawodach biegowych i podnoszę sobie coraz wyżej poprzeczkę i coraz więcej od siebie wymagam, bo to mnie uszczęśliwia.
I nie przestanę biegać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz