niedziela, 7 grudnia 2014

biegające Mikołaje i Śnieżynki w Krakowie

III Bieg Świętych Mikołajów i Śnieżynek za mną. To był test. Nie zdałam go. Jest mi tak strasznie przykro. Nie zdałam, tzn. moja noga go nie zdała. Bolała jak biegłam. Do tego nie przetestowałam mojego stroju Mikołajki  wcześniej w biegu (większość osób biegło w przebraniach Mikołajów, Śnieżynek i Mikołajek) i musiałam trzymać sukienkę co by mi się na kostki nie zsunęłaNa początku biegłam z 2 koleżankami, ale one truchtały sobie wolniutko i strasznie się męczyłam, bo musiałam robić małe kroczki i już wtedy zaczęła mnie boleć ta moja zepsuta noga. Zostawiłam je więc i pobiegłam do przodu szybciej. Dobiegłam do grupy 7 osób, (4 Mikołajów i 3 Śnieżynek), tak samo przebranych. Zamieniłam z nimi kilka słów i już chciałam zwolnić, (niech sobie biegną szybciej, pomyślałam) bo noga coraz bardziej bolała, ale (czym mnie bardzo zaskoczyli) nie pozwolili mi zwolnić dopingując mnie do biegu, zagadując, opowiadając o swojej grupie biegaczy. Niesamowici ludzie, tacy pozytywnie nastawieni do świata. Biegłam więc dalej z tą grupą. Jak się z nimi zagadałam to nawet nie wiem kiedy dotarłam do mety. Chyba tylko dzięki nim nie zrezygnowałam w połowie z tego biegu, bo przez to ich gadulstwo zapominałam o bólu.
Bieg ten miał 10 km, czyli 3 okrążenia Błoń. Można było przebiec tylko jedno lub dwa okrążenia, jak ktoś nie czuł się na siłach, więc przebiegłam tylko jedno, bo noga już po kilometrze biegu bardzo bolała. Nawet nie wiem do końca jaki miałam czas, bo gdy już zostawiłam rozgadaną grupkę (pobiegli kolejne okrążenie, ja skręciłam po pierwszym do mety) to zamiast przebiec przez metę to zatrzymałam się przed nią, aby zamienić kilka słów z napotkaną znajomą. Ale to nieważne, bo to był bieg koleżeński o charakterze charytatywnym, więc czas, prędkość nie miały znaczenia.
Organizacja rewelacja, atmosfera wspaniała, ludzie cudowni. Tak to jest jak bieg organizują biegacze dla biegaczy.

W kwietniu 2015 miałam w planach wziąć udział w maratonie krakowskim. Co jakiś czas gdzieś tam w zakamarkach mojego umysłu przewijała się myśl, że jednak nie pobiegnę w tym maratonie. Teraz myśl ta dojrzała i wiem, że nie zaliczę tych 42 km, ba, ja jestem prawie pewna, że nie pobiegnę nawet w Półmaratonie Marzanny, który jest w marcu 2015 r.
Poczułam wczoraj co to jest roztrenowanie. Moja kondycja spadła prawie do zera. Kolka jakaś mnie łapała jak biegłam, furczałam jak stara lokomotywa. Nawet gdyby jakimś cudem noga się naprawiła to nie zdążę zbudować ponownie kondycji do wiosny.
Ale jutro ważny dzień. Jutro mam nadzieję, że dowiem się jak wyleczyć tą nogę. To nic, że aby się tego dowiedzieć będę musiała pokonać prawie 100 km w jedną stronę (oczywiście nie biegnąc), ale podobno warto.



Aaaaaa, jeszcze jedno na koniec. Nadal nie jem słodyczy, żadnych. Od 12 listopada. Jestem z siebie dumna. Chyba wychodzę powoli z nałogu słodyczowego, bo po pierwsze już nie słodzę 5 łyżeczek cukru do kawy, bo jest dla mnie za słodka (wystarczą mi cztery), a po drugie, zapakowałam wczoraj do plecaka Raffaello, co by zjeść na mecie w nagrodę za ukończenie biegu i o nich zapomniałam.Wyciągnęłam dzisiaj z plecaka i walnęłam do szuflady. Normalnie jak nie ja.

2 komentarze:

  1. ja muszę siłą woli naprawić nogę do soboty (bieg świetlików).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To oszczędzaj ją w tym tygodniu jak możesz. Ja świetliki odpuszczam :)

      Usuń