piątek, 6 maja 2016

bieganie z piorunami

Nic nie daje takiego kopa motywacyjnego w szybkości biegania jak ciskające pioruny w około i szalejąca burza nad głową. Przekonałam się o tym wczoraj.
Jak w każdy czwartek spotkałam się ze swoją grupą biegową na wspólne truchtanie. Truchtanie to powinno być chyba w cudzysłowie, bo nawet truchtaniem tego nazwać nie można, bo czasem szybciej się chodzi niż my biegamy w te czwartki. Tzn. nie wszyscy. Jest kilka grup w zależności od szybkości. Ja z kilkoma koleżankami reprezentujemy najwolniejszą grupę i nie dlatego, że nie możemy biec szybciej, ale dlatego, że po pierwsze wprowadzamy w bieganie nowe osoby, które pojawiają się na treningu, a po drugie i najważniejsze, my, typowe kobiety musimy się nagadać, a czasami jak się zagadamy, gestykulując do tego łapkami, (wiecie, mowa ciała jest równie ważna jak rzucane słowa) to i zdarza nam się zatrzymać w tym rozgadaniu.
W ten czwartek oczywiście było tak samo. Zaczęłyśmy trening w pięknym słońcu. Cudowna, wiosenna pogoda. Biegłyśmy tempem 7:00 min/km gadając jedna przez drugą. Owszem, gdzieś na zachodzie było czarno, ale kto by zwrócił na to uwagę. Dopiero jak grzmotnęło gdzieś nad nami i puścił się z nieba deszcz, stwierdziłyśmy, że dobrze nie jest. Nawet nie wiem kiedy zrobiło się czarno. Każda z nas, ile sił w nogach biegła aby jak najszybciej dotrzeć do parkingu, gdzie miałyśmy samochody. Było nas 6 kobiet i jakoś tak w tej burzy rozdzieliłyśmy się na 3 grupki po dwie sztuki. I nagle z tempa 7:00 min/km  zrobiło się 5:30min/km (wiem, bo zawsze biegam z zegarkiem z gps-em).
Bardzo się boję burzy, Niczego się tak nie boję jak szalejących piorunów. Kiedyś już chyba o tym pisałam, że przy tym żywiole czuję się taka bezradna, więc pewnie stąd ten strach. Przyznaję, życie kilka razy przeleciało mi przed oczami. Już nieważna była ulewa, czy mijające nas samochody, które robiły nam prysznic z boku, tylko te błyski i grzmoty. Nawet nie wiem, kiedy z koleżanką zgubiłyśmy pozostałe. Pobiegły inną drogą. Już dawno nie byłam tak szczęśliwa jak wtedy gdy widziałam z daleka swój samochód na parkingu. Okazało się, że dotarłyśmy ostatnie, bo wszyscy już byli, nawet koleżanki które zostawiłyśmy z tyłu. Jak się potem dowiedziałyśmy to nasi koledzy, ci szybcy, jak dotarli do parkingu to wsiedli w auto, auta (nie wiem już w ile) i pojechali zgarniać resztę z trasy. Nas nie znaleźli, ale i tak udało im się pobierać koleżanki.
To jest właśnie moc grupy, nie jest się samemu i można liczyć na pomoc innych.
A ja? Długo nie mogłam dojść do siebie po tym bieganiu z przygodami i stwierdziłam, że nigdy więcej nie chcę tego przeżywać. To nie na moje nerwy i słabą psychikę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz