Od niedzieli zabieram się żeby napisać kilka słów o Biegu w Pogoni za Żubrem, który odbył się w ostatnią niedzielę i w którym już trzeci rok z rzędu brałam udział i ciągle coś mi przeszkadza. I tak zrobił się już czwartek.
A napisać o nim muszę, bo bieg ten był nietypowy. Nie, nie trasa, nie różnica terenu, nic z tych rzeczy. Jeśli patrząc na zapisy w regulaminie to bieg ten jest idealny dla każdego, nawet początkującego biegacza, bo po pierwsze w pięknej scenerii Puszczy Niepołomickiej, leśnymi ścieżkami i dukatami, płasko jak po stole, a do tego do wyboru dwa dystanse, 8 i 15 km, czyli istna bajka dla biegacza. Tylko mam wrażenie , że nad tym biegiem krąży jakieś fatum. W tamtym roku z powodu tajemniczego poprzestawiania taśm oznaczających trasę zgubiło się w środku lasu około tysiąc biegaczy, a tym roku ..... no właśnie, i o tym muszę opowiedzieć.
Zapowiadało się ciepełko, no dobrze, olbrzymie ciepełko, upał taki że nie było czym oddychać, duchota. Żar lał się z nieba i my, biegacze, którzy mieliśmy wystartować z Rynku w Niepołomicach w samo południe. Bardzo się cieszyłam, że ambicja mnie nie poniosła i wybrałam dystans 8 km, a nie 15. Stwierdziłam, że jakoś to przebiegnę, byle wylecieć z miasta a w puszczy wśród drzew będzie już lepiej. Na wszelki wypadek wzięłam daszek (taka czapeczka z daszkiem tylko bez czapeczki), żeby osłonić czoło od słońca. Czemu o tym piszę? Bo było to dla mnie wybawienie na trasie gdy pogoda oszalała. Zaczęliśmy biec w skwarze, ale już przy 3 km zaczęło grzmieć, zerwał się porywisty wiatr i lunęło. Walcząc ze ścianą deszczu, podmuchami wiatru i własnym strachem, bo drzewa szumiały, skrzypiały, pojedyncze gałęzie leciały pod nogi, jakoś udało mi się przebiec przez puszczę. I gdy tak biegnąc ulicami Niepołomic w stronę mety wydawało mi się, że najgorsze już za mną to wtedy zaczęła się burza. Ten ostatni kilometr do mety z szalejącymi piorunami nad głową zapamiętam na długo. I to szczęście gdy w końcu zobaczyłam metę, nie do opisania. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz