Ostatni weekend spędziłam w Koszycach na Słowacji. Miasto to znane jest z tego (w świecie biegaczy), że odbywa się tam najstarszy maraton w Europie. W tym roku, dokładnie 2 października bieg na tym królewskim dystansie odbył się już po raz 93.
To był mój trzeci wyjazd z grupą biegową na zagraniczny bieg i pierwszy biegowo udany.
Pierwszy to Drezno (Niemcy) gdzie pojechałam w 2014 r na półmaraton, a wróciłam ze złamaniem zmęczeniowym.
Drugi to był Budapeszt (Węgry) w tamtym roku. To było wtedy kiedy miałam przebiec maraton, a przez chorobę (paskudne przeziębienie) dotarłam tylko do 31 km.
I trzeci Koszyce (Słowacja) w ostatni weekend. Miałam przebiec półmaraton i przebiegłam półmaraton. Miałam dotrzeć do mety z bananem na buzi (czyli uśmiechem, tak dla niezorientowanych ;) ) i dotarłam.
Ludzie biegnący maraton i półmaraton startowali razem. Tylko półmaratończycy mieli do przebiegnięcia jedno okrążenie, a maratończycy dwa. Pogoda była piękna, słoneczna i niestety jak na bieganie było za ciepło. Ale jak się nad tym zastanowić, to chyba lepsze niż deszcz. Bałam się bardzo tych 21 km, bo przez te wszystkie kontuzje, które mnie nawiedzały w tym roku taki dystans przebiegłam ostatnio na wiosnę, nie wspominając już o tym, że ostatnio to mało co biegałam.
Dlatego założyłam sobie, że nigdzie się spieszyć nie będę. Miał to być bieg rekreacyjny z nastawieniem na biegowe zwiedzanie miasta. I taki był. Biegłam tempem 6:00 min/km i czułam się super. Takim tempem biegłam tylko dzięki koledze, który też postanowił potraktować ten półmaraton swobodnie i biegł razem ze mną hamując mnie na pierwszych kilometrach kiedy to nogi miały jeszcze siłę nieść, a wiadomo że trzeba było biec spokojnie, żeby się potem nie spalić. Gdybym biegła sama to na pewno nie utrzymałabym takiego tempa tylko wyrwała do przodu ile sił, a po 15 km pewnie bym padła.
Trasa biegu bardzo przyjemna, bez żadnych większych wzniesień, równo. Organizacja też ok tylko jedna rzecz mi się bardzo nie podobała. Na trasie nie było toi toi. A przy starcie zaledwie kilka. Jak na taki wielki bieg i taki ogrom ludzi to brak toalet był wręcz niedopuszczalny. Mężczyźni radzili sobie podlewając okoliczne drzewa, a kobiety, no cóż, jakoś to musiały przeżyć. Cieszyłam się, że biegnę półmaraton, bo na takim dystansie bez toalety jakoś się udało, ale maratonu to już pewnie bym nie przebiegła bez skorzystania z jakiegoś przybytku.
Medale piękne, ale niestety takie same dostali Ci którzy ukończyli półmaraton jak i maraton, a szkoda, bo mam medal maratoński pomimo tego, że przebiegłam połówkę. Trudno.
Wiosenne założenie, gdy zapisywałam się na bieg w Koszycach było takie, że przebiegnę maraton, jednak rozsądek nakazał przepisać się na półmaraton.
Czy żałuję, że nie przebiegłam maratonu? Raczej nie i nie mam też zamiaru wracać do Koszyc aby go przebiec, tak jak sobie obiecałam, że wrócę do Budapesztu. Jakoś mnie tam nie ciągnie, zadowolę się półmaratonem w Koszycach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz