poniedziałek, 17 października 2016

Połówka Królewska zaliczona

No i pobiegłam ten półmaraton wczoraj. (3 Półmaraton Królewski w Krakowie).  I dobiegłam do mety i co najważniejsze, nie był to mój najwolniejszy półmaraton, więc źle nie było. Owszem prędkość nie powalała, ale nie o to chodziło. Miałam dobiec, zaliczyć, dostać medal i jakoś zakończyć ten sezon biegowy (bo ten Bieg Niepodległości w listopadzie co to mnie jeszcze czeka na 11 km to tak na deser jest, przed zimą) i to zrobiłam.
Cel zrealizowany. Teraz odpoczynek, regeneracja i zabieram się do przygotowań do startów wiosennych, ale to dopiero w styczniu.
Popełniłam wczoraj bardzo duży błąd, dlatego dzisiaj cierpię strasznie. Nie porozciągałam się po biegu. Wiem, niedopuszczalne. Ale to oczywiście nie moja wina, to wina pogody. Sobota była cudowna, piękna, słoneczna, ciepła, natomiast wczorajszy dzień, czyli dzień biegu był paskudny, deszczowy, zimny (jakieś 4 stopnie ciepła), wietrzny. Ogólnie beznadziejna pogoda była. Na metę wbiegłam cała przemoczona więc szybko poszłam się przebrać. A jak już ubrałam jeansy to na rozciąganie machnęłam ręką. Wiem, głupota, dlatego dzisiaj mam mega zakwasy, obrzmiałe, bolące łydki, ból pleców i nawet żebra mnie bolą. Oczywiście moja leczona noga, czyli pasmo biodrowo-piszczelowe nie boli. Pewnie jest jeszcze w szoku po wczorajszym wycisku i się ocknie koło środy, jak po półmaratonie w Koszycach. Pożyjemy, zobaczymy.
Co do statystyk to był to mój 5-ty półmaraton w tym roku i 8-my w ogóle. Życiówek żadnych w tym roku nie zrobiłam, zresztą jakim cudem jak biegałam od kontuzji do kontuzji. Jak się już rozbujałam to musiałam przerwać treningi bo coś bolało, a bez biegania nie będzie rekordów. Trudno, odbiję to sobie w następnym roku :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz