środa, 14 czerwca 2017

polska wieś

Byłam dzisiaj w innym świecie, innej rzeczywistości. Byłam na wsi ... na wsi z moich dziecięcych lat, na wsi z polskiego serialu z Agnieszką Krukówną w roli głównej "Janka".Nadal nie mogę wyjść z podziwu. Ale po kolei.
Moja przygoda z rowerem nadal trwa. Niby noga zrośnięta  (złamanie zmęczeniowe kości strzałkowej) ale za dużo jeszcze nie mogę chodzić, bo najpierw zaczyna pulsować, potem mrowić, a jak te objawy lekceważę i idę nadal to w końcu zaczyna piec to miejsce złamania, więc bieganie musi jeszcze poczekać. Dzisiaj popołudniu wybrałam się zatem na wycieczkę rowerową. Tym razem pojechałam na południe od miejsca zamieszkania w okolice, które omijam, bo im dalej na południe tym bardziej pagórkowato i górzyście zaczyna się robić, a ja wolę na tym rowerku bardziej płaskie szlaki. Tym razem trasę wyznaczyłam pi razy oko na mapie google gdzie pokazane były jakieś drogi przy strumyku, więc w miarę płasko i według mapy rozpoczęłam swoją wycieczkę rowerową. Prawda jest taka, że ja tam nigdy nie byłam. To tereny oddalone od głównych dróg. Jechałam więc polnymi drogami, zdarzały się też asfaltowe, ale w 80% były to kamieniste lub polne drogi i ścieżki prowadzące wzdłuż takiej małej rzeczki. Rzeczka owa w czasie wiosennych roztopów zamienia się pewnie w rwący potok, dlatego też w okolicy mało było domów (tereny zalewowe) więc i mało samochodów. Mijałam łąki pełne kwiatów. Takich kwiatów z mojego dzieciństwa czyli bławatki (chabry), maki i inne niezidentyfikowane nazwy ale równie piękne tworzące kolorowe kobierce,  wierzby rosnące wzdłuż tych kamienistych i ziemnych dróg. Zdarzały się też gdzieniegdzie stare domki, gdzie przed nimi siedzieli staruszkowie. Wiecie, takie babcie w kwiecistych spódnicach, chusteczkach na głowach i dziadki z fajkami w ustach. Dosłownie. Pewnie dzieci wyfrunęły z gniazd, przeniosły się bliżej cywilizacji, a dziadki pozostały wśród natury. Pięknej natury, muszę dodać. Widziałam bażancicę, która szła przez skoszoną łąkę z małymi bażancikami. Dzieci, które spotkałam mówiły mi "Dzień Dobry", zupełnie obce dzieci, siedzące gdzieś w rowie. Koty wygrzewały się gdzieś na płotach, takich starych, drewnianych. To wszytko miało swój niepowtarzalny urok. Jechałam przez ten świat na rowerze. Wśród tej zieleni i kwiatów. Słońce świeciło, ptaki śpiewały. Byłam w innym świecie. Cisza, spokój.  Gdzieś w oddali ludzie składali siano w kopki. Można było odpocząć psychicznie. Co chwilę się zatrzymywałam i robiłam zdjęcia. Było pięknie.  Przypomniało mi to wieś z czasów mojego dzieciństwa, bez tego całego pośpiechu, hałasu, elektroniki. Dzisiaj w mieście wszędzie są ludzie, ale jakby ich nie było, bo wpatrzeni są w smartfony,  miasto zabetonowane, a tam gdzie trochę zieleni to krzewy sztucznie poprzycinane. Wszystko pod kontrolą, wszędzie określone granice, czy to w pielęgnacji trawników, gdzie nie ma prawa znaleźć się chwast (ja widziałam pokrzywy w rowach radośnie rosnące, wielkie do pasa), czy to w zachowaniu ludzi, gdzie nikt nie zacznie nagle śpiewać, bo nie wypada, gdzie nikt się nie uśmiechnie, taka bezkształtna masa społeczeństwa żyjąca w wirtualnym świecie, wpatrzona w swoje telefony czy tablety, nie widząca prawdziwego życia wokół,  prawdziwej rzeczywistości, gdzie rośliny rosną, kwitną, pory roku się zmieniają, ptaki śpiewają, życie płynie. Wrócę jeszcze na ten mój wytyczony szlak rowerowy, prowadzący wśród polskiej dawnej wsi. Myślę, że nie jeden raz. Zmęczyłam się fizycznie bo przepedałowałam ponad 30 km i pomimo tego, że starałam się trzymać rzeczki gdzie było w miarę płasko to i tak w pewnym momencie, żeby wrócić do domu musiałam pokonać kilka górek, ale za to wypoczęłam psychicznie, zregenerowałam się od wewnątrz.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz