Umęczona jestem, obolała jak po maratonie ... ale w jakiś sposób szczęśliwa. I to nic, że moja prawie zaleczona noga bardziej boli niż zwykle, że jak dopadnę łóżko to zasnę w kilka sekund bo ostatnio sypiałam po maksymalnie 4-5 godzin. To wszystko nic, bo to czego się podjęłam udało się rewelacyjnie.... w oczach ludzi, nie moich, ale o tym za chwilę.
O czym piszę i dlaczego przez ostatni prawie miesiąc nie napisałam tutaj nic? Nie napisałam, to prawda, bo byłam tak pochłonięta organizacją mini festiwalu biegowego, że każdą wolną chwilę poświęcałam właśnie na to przedsięwzięcie.
Odbył się on wczoraj w małym miasteczku nieopodal Krakowa Dobczycach. Mini Festiwal Biegowy o złotą Kózkę skierowany był do całych rodzin. Chcieliśmy ruszyć z kanapy, oderwać od telewizora czy komputera wszystkich od małych berbeci po staruszków, dlatego zorganizowaliśmy kilka biegów wchodzących w skład mini festiwalu rodzinnego. Były biegi dla dzieci (5 dystansów od 100-800 m), Bieg Główny dla wszystkich tych, którzy byli w stanie przebiec 5 km oraz Nordic Walking po trasie Biegu Głównego dla tych, którzy wolą iść niż biec. Trasa płaska po centrum tego urokliwego miasteczka zachęcała do udziału. Pogoda również dopisała i w naszych biegach wzięło udział w sumie 520 osób.
Piszę MY, nie JA, bo sama tego nie dokonałam. Byłam cząstką zgranej grupy 30-paru osób, która zajmowała się organizacją, osób którzy przez ten ostatni czas współpracowali, sprzeczali się o pierdoły, wspierali nawzajem, ratowali w kryzysowych sytuacjach, obiecywali sobie po sto razy dziennie, że nigdy k*rwa więcej, by za chwilę zapomnieć rzucając się w wir pracy, pomagali sobie wzajemnie by wszystko było idealne. Po komentarzach na facebooku można stwierdzić, że impreza się udała i ludzie są zachwyceni. A jak wyglądało to od środka?
Były wpadki, oczywiście, że były i to takie które potrafiły zjeżyć włos na głowie. Dzisiaj jak o tym myślę, to śmiać mi się chce ale ta panika w oczach wielu z nas gdy wychodziło jedno czy drugie niedociągnięcie zostanie w mojej pamięci jeszcze na długo.
Zacznę od medali. Mieliśmy limit 650 osób i tyle medali ponoć przyjechało w przeddzień biegu późnym wieczorem. Koledzy wczesnym rankiem w dniu biegu przeliczyli medale i okazało się, że brakuje ok 20 sztuk. Wiedząc, że mamy dużo chętnych i ludzie ciągle dzwonią i piszą z pytaniem o wolne miejsca to przyznam się, że ta wiadomość mnie trochę dobiła. Od razu zostało postanowione, że jak limity się wyczerpią to po pierwsze zmniejszamy limit z 650 do 640, a po drugie wszyscy Ci z naszej grupy biegowej, którzy wpadną na metę medalu nie dostaną, dorobi im się w późniejszym czasie. Na szczęście okazało się, że po pierwsze miejsc nam trochę zostało, a po drugie kilkanaście osób będących na liście startowej czyli zapisanych i opłaconych się nie pojawiło i problem zniknął.
Kolejnym problemem okazały się puchary. Po rozłożeniu na stoliku wyszło, że po pierwsze 3 są pokrzywione i trzeba szybko jechać i kupić nowe, a po drugie zostały źle wygrawerowane tabliczki dla miejsc w kategoriach wiekowych, a mianowicie nie zostało wygrawerowana kategoria czyli nie było ani K20, ani M50 itp tylko wszędzie 1, 2, 3 miejsce i tyle. Osłabiło mnie to, ale niestety nic z tym nie dało się już zrobić, takie poszły do ludzi. Na szczęście nikt się o to nie burzył więc albo stwierdzili, że tak ma być, albo nie zauważyli.
Następna wpadka to wata cukrowa. Dzieci miały dostać watę cukrową. Jak wiadomo wata cukrowa dla dziecka to ważna sprawa i gdy już ustawiła się dosyć długa kolejka po to słodkie cudo, to po zrobieniu kilkunastu wat maszyna zdechła i to tak na śmierć. Nie ukrywam, że kilka małych istot popłakało się z tego powodu. Na szczęście wparowaliśmy wtedy z drożdżówkami, których zamiast 400 zamówiliśmy, też przez pomyłkę 600, a zrobili 700 więc udobruchaliśmy małe krasnale drożdżówkami.
Kolejnym problemem okazała się dmuchana brama tzw start dla dzieci. I jak bramę mety, która również robiła za start dla biegu głównego mieliśmy od zaprzyjaźnionego klubu biegowego, porządną, dobrze zamocowaną i nic nie było w stanie ją ruszyć to bramę startową dla dzieci mieliśmy trochę mniej stabilną i wiatr robił z nią co chciał do tego stopnia, że trzeba było ją złożyć i nie było bramy startowej dla dzieci. Niby nic się nie stało bo ustawiało się dzieciaki w jednej linii ale zawsze byłoby to bardziej efektowne.
Nie wspomnę już o tym, że do strefy dzieci, takiego małego miasteczka gdzie odbywały się różne zabawy i konkursy dla dzieci i gdzie na czas biegu głównego zorganizowane było przedszkole dla dzieci nie przyszło kilkunastu wolontariuszy, którzy obiecali, że będą do pomocy i trzeba było się mobilizować wśród nas, naszych rodzin i znajomych.
To takie nasze małe, a może i duże wpadki i problemy, które nas dopadły w czasie trwania naszego festiwalu biegowego. My je bardzo przeżyliśmy, biegacze i kibice na szczęście chyba nie. Najważniejsze jest, że niebo pomimo zapowiedzi synoptyków wytrzymało i burze oraz deszcz zaserwowało nam dopiero po skończonej imprezie. Owszem było upalnie i słonecznie, ale nie lało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz