niedziela, 17 sierpnia 2014

bieganie z rozoranymi kolanami

Nie wytrzymałam już. Stwierdziłam, że jak nie pobiegam to zwariuję. Czy to nałóg?
Właściwie wszystko się goi (po tym wtorkowym zaliczeniu gleby). Łokieć już nawet nie boli, póki nie dotykam, owszem, jest sino-zielony, ale co tam, opali się resztę ciała (niedługo wyjazd wakacyjny) i się wyrówna. Najgorzej z kolanami, bo te są całe zdarte i się zginać nie chcą, a jak się je zgina, to bolą.
Spróbowałam wczoraj biegać. Bolało. Najgorzej było na asfalcie, bo jak uderzałam o twardą powierzchnię to bolało bardziej. Wymyśliłam zatem chytry plan. Wysłałam dzisiaj rodzinkę na basen, a sama miałam spróbować biegać po parku w Skawinie po kamiennych i ziemnych altankach. Stwierdziłam, nic na siłę, jak będzie bardzo bolało to poczekam na rodzinkę na ławce w parku. Ale jak zaczęłam biegać po miękkim to było nawet ok. Więc wymyśliłam w trakcie biegu, że przecież nie będę biegać w kółko po parku bo umrę z nudów, co to ja chomik jestem, który zaiwania w kołowrotku. O nie. Pobiegłam więc do Tyńca. Najpierw z kilometr chodnikiem, (łatwo nie było), ale potem wbiłam się na wały wiślane i biegłam po trawie i ziemi wałami wzdłuż Wisły. Miękko, rewelacyjnie. Owszem, kolana trochę bolały, ale nie tak jak na twardej powierzchni. Jak się rozbiegałam to minęłam klasztor w Tyńcu i pobiegłam dalej do toru kajakowego "Kolna", tam zawróciłam i z powrotem do Tyńca i Skawiny. Tak mi się super biegało, że zrobiłam 21.5 km. Teraz trochę mnie te kolana bolą i dziwnie pulsują, mam więc nadzieję, że jutro wstanę z łóżka. Zobaczymy.

Poniżej kilka zdjęć telefonowych z biegu.
wał wiślany - gdzieś pomiędzy Skawiną i Tyńcem

wał wiślany - gdzieś pomiędzy Skawiną i Tyńcem

wał wiślany - widok na klasztor w Tyńcu

tor kajakowy - "Kolna"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz