czwartek, 23 października 2014

szacowanie strat ...

Szacowanie strat w domu po moim wyjazdowym weekendzie biegowym, czyli jak to jest zostawić dwóch facetów samych w domu.

Do domu wróciłam w niedzielę w środku nocy po 3 dniach nieobecności. Jak tylko otworzyłam drzwi od razu doleciał do mnie bardzo nieprzyjemny zapach. Ewidentnie coś zdechło. Od razu pomyślałam "Boszeeee, nie nakarmili mojej koty i padła", bo jamniczka (czyli mój drugi i ostatni domowy zwierzak) oczywiście do domu nie dała mi wejść tak od razu, bo tak się cieszyła jakby mnie przynajmniej z rok nie widziała. Poszłam zatem za zapachem i doprowadził mnie do kuchni, pod zlewozmywak. No tak. Śmieci. Pewnie zaczęła się już tam formować nowa cywilizacja. Wyrzuciłam je więc prawie na jednej nodze, bo przecież druga była zepsuta.
Torebkę położyłam na blacie w kuchni i to był mój błąd, bo się przykleiła. Fuuuu. Coś się tam rozlało, coś słodkiego, bo ciężko to było doczyścić, tak się kleiło.
Kolejna rzecz. Kurtki nie miałam gdzie powiesić, bo wieszaki w przedpokoju uginały się pod ciężarem i to nie tylko kurtek, ale i bluz, spodni. Wow, czego tam nie było. W sumie po co nam szafy w domu. Wywalić trzeba wszystko, będzie więcej miejsca i tylko w ścianę (najlepiej najbliżej drzwi wejściowych) powbijać szereg gwoździ, co by było gdzie wieszać ubrania. Jakie to proste.
Lodówka - jeszcze nigdy nie miałam tak pełnej lodówki. Tylko jak zaczęłam przeglądać zawartość to okazało się, że nie ma co jeść. Ale za to ile pustych słoików, kartonów, opakowań znalazłam. Dziwne. Do kosza mieli bliżej niż do lodówki. Nie, facetów ja nigdy nie zrozumiem.
Po zapakowaniu nogi w gips starałam się nie rozglądać za dokładnie po domu, bo serce by mi pękło z rozpaczy i niedowierzania jak można tak załatwić dom w trzy dni. Nie, ja nie z tych co uważają dom za świątynię i ma wszystko błyszczeć. Dom jest do mieszkania, ale jakikolwiek porządek to powinien panować.
Po ściągnięciu gipsu z nogi zaczęłam więc powoli doprowadzać dom do użytku, ale do dzisiaj znajduję w różnych częściach domu kubki, talerze itp.
Najbardziej mi żal moich pelargonii na tarasie, bo umarły z pragnienia. Próbuję je wskrzeszać, może się biedule pozbierają. Ech.
A gdyby mnie nie było z tydzień? Aż się boję myśleć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz