Dwa tygodnie temu, gdy po kolejnym jakimś tam bieganiu znowu poczułam ból łydki, tej niby wyleczonej z jesieni i gdy znowu musiałam zrobić z tydzień przerwy w treningach usiadłam i spokojnie przeanalizowałam swoje treningi na endomondo. Zapisuję tam wszystkie przebiegnięte kilometry od początku swojego biegania. Mam tam więc i dystans i prędkość i częstotliwość biegania, mam wszystko zapisane, zaznaczone. Sprawdziłam ile biegałam przed maratonem w Warszawie, w którym wzięłam udział w 2014 r. a ile biegam teraz. Bo muszę wspomnieć, że zapisana jestem na maraton w Krakowie który ma być 15 maja i staram się realizować plan treningowy, stworzony pod ten właśnie bieg. Staram - właśnie, bo nie do końca mi to wychodzi, bo ciągle coś, albo choroba, albo praca, albo jakieś kontuzje i tak czas płynie, a ja nie posuwam się w przygotowaniach ani trochę do przodu.
Stwierdziłam zatem, po wnikliwej analizie, że muszę odpuścić ten majowy maraton, że nie ma co porywać się z motyką na słońce, bo będzie mnie to drogo kosztowało. W czerwcu chcę wziąć udział w półmaratonie nocnym we Wrocławiu. Bardzo mi zależy na tym biegu i boję się, że jak styram się na maratonie w Krakowie (jeśli już w ogóle doczołgam się do mety) to nie zdażę pozbierać się do kupy i nie pobiegnę w tym półmaratonie wrocławskim.
Gdy już postanowiłam, że odpuszczam ten majowy maraton, to jakoś tak lżej mi się zrobiło, bo stresowało mnie to bardzo, że to już niedługo, a ja w powijakach z przygotowaniami. Nie muszę się już zmuszać do biegania, chcę to biegam, a jak mam gorszy dzień to odpuszczam, nic na siłę, bo nie wisi nade mną jak topór myśl, że trzeba ćwiczyć do maratonu. I tak sobie myślę, że chyba gdzieś przekroczyłam tę granicę pomiędzy przyjemnością biegania, a obowiązkiem i musem, dlatego oficjalnie się zatrzymuję, rezygnuję z niektórych planów startowych w tym roku. Tak i już. Bo czasami trzeba odpuścić, żeby iść dalej i czerpać z tego przyjemność.
Ostatnio pląta mi się po głowie myśl, że jeśli nic mnie nie będzie bolało, to wystartuję w tym maratonie w Krakowie, tak rekreacyjnie i zrobię sobie jedno kółko, czyli 21 km, bo w tym roku trasa maratonu to dwa takie same okrążenia po 21 km. Nie ukończę maratonu, ale zrobię to świadomie i bez stresu, ot tak treningowo sobie potruchtam, żeby poczuć ten klimat. Ale to wszystko się jeszcze okaże, bo zależy to od różnego rodzaju kontuzji, które mnie ciągle atakują. Tak jak np. po wczorajszym lekkim truchtaniu z moją grupą i zrobieniu 8 km wewnętrzna część łydki mnie pobolewa - znowu, więc dzisiaj okładanie lodem, maści przeciwzapalne i odciążanie pobolewającego kopytka. Jutro pewnie znowu przejdzie, a powróci po biegu w niedzielę. I tak ciągle i tak w kółko, więc gdzie ja na maraton się pcham, jak ja się po 8 km psuję i muszę naprawiać, a co dopiero po 42 km by było. Tak, odpuszczenie królewskiego biegu to była dobra decyzja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz