sobota, 8 lutego 2014

nie, ja się do tego nie nadaję :(

Ogarnęła mnie niechęć i czuję się bardzo zdemotywowana.
Właśnie przebiegłam 10 km i czuję się jak wrak człowieka. Weszłam na piętro i tu już zostanę ... na zawsze. I umrę tu z głodu, bo kuchnie mam na parterze.
Jestem przerażona, jak ja przebiegnę za miesiąc z hakiem te 21 km w Półmaratonie Marzanny, no jak?
Za mną przemawiają dwie rzeczy. Pierwsza - biegałam w okolicach miejsca zamieszkania, a więc po terenie mocno górzystym. Dwa - jestem przy końcu cyklu, więc hormony w pełni się już rozszalały i ogólnie jestem skapciała.
Ale to mnie nie tłumaczy. Powinnam z uśmiechem na twarzy łyknąć te 10km, a ja się tak sfuczałam, że rzęziłam jak stary silnik. I na nic, cała ta teoria o technice biegu. No wiecie, prosta postawa, pracujemy łokciami w tył, pupcia podkulona jak u psa ogon, kolana do przodu. Owszem na początku starałam się biec z gracją łani i stosować się do wszystkich zaleceń, które gdzieś tam wyczytałam, wyoglądałam, usłyszałam. Ale to było na początku ... na bardzo początkowym początku. A im bliżej końca tym było gorzej. Na końcu to pewnie wyglądałam już jak jamnik tropiący lisa, z nosem prawie przy ziemi. Ech

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz