niedziela, 23 lutego 2014

rogaty bieg oczami biegacza "bardzo" amatora

Wzięłam dzisiaj udział w VI Biegu Ku Rogatemu Ranczu koło Krakowa. Dostałam zaproszenie, szkoda było nie skorzystać. Nie przygotowywałam się jakoś specjalnie, bo przecie to tylko 8km i coś tam. Phi, pomyślałam, co to dla mnie. Udałam się po pakiet startowy i czipa i zasiadłam w Rogatym Ranczu czekając na bieg. Sama, bo mąż z dzieciem zostawili mnie i pojechali samoloty na lotnisko oglądać. A że ja baba gadatliwa i do nieśmiałości mi daleko to zagadałam się to z tym to z owym biegaczem/biegaczką i się dowiedziałam, gdzie ja to się wpakowałam i w co. Bo się okazało, że ten bieg to nie jakieś tam phi 8km, tylko 8 km po górach i dolinach. I że łatwo nie będzie. Co tam, sobie myślę, ja nie dam rady? O nie.
Dodam tylko, że ja po górach biegać nie mogę, bo przez moje życie w obcasach (dosłownie kilkanaście godzin w szpilach kilkunasto centymetrowych latam i dobrze mi z tym) łydki mnie bardzo bolą.
Ale pomyślałam, zacisnę zęby i wytrwam, choćby mnie te łydki żywym ogniem piekły.

O 11:00 wystartowaliśmy. Zapodałam wcześniej aplikację endomondo do telefonu co by wiedzieć wszystko, czas wysokość, odległość. I się zaczęło.

Pierwszy kilometr był  najgorszy bo bardzo w górę i trzeba było biec, co by nie blokować innych za sobą. 
Przyznam, że ten właśnie pierwszy km mnie wypalił, potem było lepiej, chociaż ciągle w górę. No troszkę w dół, ale tak minęło szybko, że nie zarejestrowałam tego momentu. Przy 3-cim km już się przeklinałam w duchu myśląc " Ty głupia babo, zamiast odpoczywać przy telewizorze ty tu umierasz". Dodam tylko, że mój mózg się w tamtym momencie bardzo otępił, bo przecież ja telewizji wcale nie oglądam. Ale nieważne. Po 5-tym km już było nawet ok. Zaczynało mi się podobać. Tak, to endorfiny chyba zaczęły szaleć. Hm, człowiek przed śmiercią też ma chwilę wzlotu. Na szczęście po 6km wbiliśmy się na tą samą trasę co na początku więc teraz było bardzo w dół. Uczepiłam się jednej babki i leciałam za nią z tej góry. Pomyślałam tylko, że jak glebnę (bo to przez las i  lekkie błotko było) to już na śmierć. Na końcu zaczął mnie jeden dziadek wyprzedzać i wtedy dostałam speeda i na ostatnich odcinkach się ścigaliśmy. Oczywiście wygrał. Wpadłam na tą metę, złapałam w łapkę medal i poleciałam dziadkowi dziękować za ten wyścig na końcu. Uwielbiam taka motywację. Byłam tak zaaferowana, że zapomniałam wyłączyć endomondo i nawet nie zerknęłam na zegar przy mecie.  Ale dziecię moje, które obserwowało jak gnałam (na szczęście zdążyli wrócić z oglądania samolotów)  powiedziało, że było 50min 32sek. Możliwe, wyników jeszcze nie ma. 
Oczywiście endomondo kolejny raz zawiodło. Okazało się, że po 3-cim km zgubił sygnał gps i trasy już nie monitorował tylko sam czas. Trudno.
Generalnie było super i bardzo się cieszę, że wzięłam udział w tych zawodach.
Pogoda była cudowna. Słonecznie i ciepło. Koło 10 stopni na plusie. Oczywiście znowu ubrałam się za ciepło. Ludzie biegli w koszulkach z krótkim rękawkiem i tak też powinnam była się ubrać. Następnym razem będę mądrzejsza. 
A jaki ładny medal dostałam. Będzie do kolekcji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz