niedziela, 23 marca 2014

XI Półmaraton Marzanny - ZALICZONY

Dobiegłam do mety. Moje pierwsze 21 km w życiu. Ha i to z czasem lepszym niż zakładałam.
A to wszystko dzięki pogodzie i fioletowym balonikom.


Boszeee jak ja się bałam brać udział w tym półmaratonie. Spać w nocy nie mogłam takiego miałam stresa.
Założyłam sobie, że ustawię się za fioletowym balonikiem i będę się tego balonika trzymać choćby nie wiem co, dopóki mnie kryzys nie dopadnie.
Fioletowe baloniki mieli  dwaj Panowie Pacemakerzy, którzy prowadzili grupę na 02:09.
 (2:09:00 (fioletowy) - Ryszard Machlowski, Roman Piątek)
Półmaraton ten chciałam przebiec w czasie nie większym niż 2.5 godziny. 2 godziny na bieg i pół godziny na kryzys gdzieś po 10 km.
Na start wpadłam w  ostatniej chwili, bo 20 minut przed biegiem, mój pęcherz upomniał się o chwilę uwagi. Ustawiłam się więc w kolejce do toi toi-ów, ale po 5 minutach stwierdziłam, że nie zdążę, bo kolejka była długaśna. Pobiegłam więc do budynku gdzie znajdowało się centrum dowodzenia (wydawanie pakietów startowych, depozyt) oddalone jakieś 400 m od startu. Okazało się, że tam też była kolejka tylko już krótsza. Czekając w kolejce do wc trochę się porozciągałyśmy z innymi dziewczynami, bo potem sprintem na start, gdzie wpadłam jak już pierwsze osoby zaczęły biec.
Szybko znalazłam fioletowe baloniki (na szczęście były pod koniec) i trzymałam się tych baloników do 10 km, a potem zostawiłam ich w tyle bo dostałam zastrzyk energii (nie wiem skąd) i przyspieszyłam trochę. Z jednej strony był to bardzo duży komfort psychiczny, wiedząc że gdzieś  tam z tyłu biegną na 02:09, a z drugiej strony było mi strasznie żal opuszczać pana pacemakera Krakowiaka (pan w przebraniu), który przez całą drogę opowiadał o mijanych kościołach, pomnikach, mostach itp. Niesamowity człowiek z niesamowitą wiedzą. Wszyscy Ci z przodu, niech żałują, bo jest czego. Aż wstyd się przyznać, że znając Kraków jak własną kieszeń o historii połowy mijanych zabytków nawet nie miałam pojęcia.



Pogoda była idealna, bo przy starcie świeciło słońce, potem niebo się zachmurzyło, ale nadal było bardzo ciepło (18 stopni), przy mecie trochę pokropiło, ale niewiele. Pogoda więc stworzona do biegania.
Koło 10 km opuściłam więc fioletowe baloniki i biegłam trochę szybciej. Żartowaliśmy z innymi biegaczami, że gonimy pomarańczowe baloniki (pomarańczowy balonik mieli pacemakerzy, którzy biegli na 01:59). Niestety nawet ich widać nie było. Stwierdziliśmy więc, że na pewno pękły i zostały gdzieś za nami, bo przecież tak zasuwamy. Oczywiście to były żarty, bo 10 min między pacemakerami to prawie 2 km.
Koło 14 km zaczęło mnie boleć lewe kolano, ale jak próbowałam iść to było jeszcze gorzej, więc biegłam cały czas pilnując się co by podświadomie nie przejść w chód, bo to będzie już koniec.
Kryzys dopadł mnie w okolicach 16 km i stwierdzam z pełną świadomością, że winni mojego kryzysu są organizatorzy, którzy tak wyznaczyli trasę, że na koniec trzeba było zrobić 2 okrążenia wokół Błoń. Więc jak już wybiegłam na te Błonia to się załamałam. Pomyślałam sobie, że ja za żadne skarby nie obiegnę tych Błoń dwa razy, no nie da się i już. I wtedy mijał mnie biegacz robiąc już drugie okrążenie i chyba zobaczył tą rezygnację w moich oczach bo zaczął mnie dopingować. Pomyślałam sobie: facet masz tak blisko do mety, a martwisz się o innych. I to było to czego mi było trzeba. Zawzięłam się i biegłam. Przy 18 km napoili mnie izotonikiem i nie wiem na ile pomógł on mojemu ciału, za to mojej psychice pomógł na pewno, bo po jego wypiciu od razu poczułam się o wiele lepiej. Gdy zobaczyłam metę, jakieś 500 metrów przed nią dostałam speeda (jak zawsze) i zaczęłam wyprzedzać innych, ale jak już przekroczyłam metę to tak opadłam z sił, że nie mogłam dowlec się paru metrów po medal.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie dopadła po biegu Pana Krakowiaka (pacemaker - fioletowy balonik) i osobiście mu nie podziękowała za tak rewelacyjne prowadzenie grupy i opowiadanie po drodze o zabytkach.
Półmaraton przebiegłam z czasem 2godz i 8 minut i coś tam sekund, ale na dzień dzisiejszy wiem na pewno, że maratonu bym nie przebiegła, chociaż wszystko przede mną.
Spotkałam kilka dziewczyn, które tak jak ja brały pierwszy raz udział w półmaratonie i na mecie wszystkie zgodnie oświadczyły, że to było rewelacyjne przeżycie i za rok też to powtórzą. Czyli tak jak ja.

Dostaliśmy w pakiecie startowym śliczne koszulki techniczne, tylko ja niestety wybrałam sobie za dużą. Ufundowała je firma Decathlon i przecież wiem, że w Decathlonie rozmiar S to standardowe M, powinnam była wziąć XS. Nie wiem co mnie ogłupiło. Trudno.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz