środa, 16 lipca 2014

burza za burzą sobie pomyka

Nie wierzę, idzie kolejna burza, to już druga dzisiaj. Jestem z tych co zdecydowanie bardziej wolą upały niż zimno, ale burzy nie wolą, oj nie.
Przecież nie będę siedzieć za łóżkiem przez pół dnia z głową schowaną między kolanami, bo ja pracować muszę, a dzisiaj pracuję w domu. Czyli sama ja, z dziecięm moim w domu i burza. No bosko po prostu. I do tego muszę udawać przy młodym twardziela co by się też nie bał jak głupia matka. Może chociaż prąd wyłączą, to bez wyrzutów sumienia, że nie pracuję (potrzebuję do pracy prąd) będę sobie siedzieć za tym łóżkiem i czekać aż przejdzie.
Wczoraj dopadła mnie burza przy wyjściu z pracy. Wpadłam więc z prędkością strusia pędziwiatra do auta nie zważając na to, że w środku aż skwierczało od upału (bo przecież szyby nie odsunę bo pioruny świstają i leje jak z cebra, a zanim klima się rozbuja to trochę czasu minie). Ale auto jest najbezpieczniejsze w trakcie burzy, bo jest jak klatka Faradaya, to nawet ja wiem, dlatego jak już byłam w środku to trochę się uspokoiłam.
Tak, każdy ma jakieś strachy i lęki. Ja naprawdę mało rzeczy się boję. Nie piskam na widok różnych stworzeń, lęku wysokości też nie mam, ludzi się nie boję. Tylko ta nieszczęsna burza ... no i windy i to tyle. Naprawdę.
Mój lęk ma taką ładną nazwę - brontofobia, szkoda, że sam lęk taki nieładny.

W tamtym roku miałam pecha, bo gdzie i kiedy nie wybrałam się w góry to dopadła mnie burza. Najpierw na Wielkim Rozsutcu w Małej Fatrze, gdzie przekonałam się, jak działa mój instynkt samozachowawczy w trakcie burzy w górach. I aż się wstyd przyznać, ale działa tak, że mózg mi się wyłącza, zostawiam wszystkich i spieprzam. Oj, a jakie prędkości wtedy rozwijam. Do tej pory zostawiałam w tyle znajomych, nie wiem jak bym się zachowała gdyby było ze mną dziecię, ale nie wierzę, żebym go zostawiła. Pewnie wzięła na plecy i zapychała na dół razem z nim.

Burza dopadła mnie też w okolicach Rohaczy w Tatrach, gdzie wymyśliłam (nie sama :P), że jest jeszcze czas zanim się rozpęta i zdążymy przelecieć przez Stawy Rohackie. Nie zdążyliśmy. To było straszne, ta myśl tłukąca się cały czas w głowie, że należy trzymać się z dala od cieków wodnych, a tu szlak prowadził między stawami i do tego zamienił się w jeden wielki ciek wodny, bo lunęło. Czułam się jak na wojnie, pioruny latały jak kule. No dobra, pewnie przesadzam, ale tak to wtedy czułam. Innym razem na przełęczy Krzyżne i tu mnie całkowicie burza zaskoczyła, bo zagadałam się z koleżanką i nie zauważyłam gdy nagle pociemniało. Do tego, co jest bardzo dziwne, nie dzwoniło mi wcześniej w uszach, i niebo wcześniej nie mruczało. Bo wiem, że od mruczenia mam jeszcze z 20 minut. Nie mruczało tylko rypnęło tak, że aż mi włosy dęba stanęły.
Oj te przeżycia wyryły się na zawsze w mojej psychice. Brrr.
A czemu się boję burzy? Nie wiem. Może dlatego, że nie mam wtedy na nic wpływu, że jestem taka bezradna, że nigdy nie wiadomo czy walnie obok, czy prosto we mnie. To jak loteria z nieba.

Tak się rozpisałam o tej burzy, a tymczasem ona przeszła sobie bokiem ... i dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz