Nie startuję w zawodach biegowych dłuższych niż 10 km, nie wyciskam siódmych potów na treningach, a same treningi traktuję bardziej rekreacyjnie niż treningowo, tzn. mam czas, mam ochotę, zakładam buty i idę pobiegać. Nie skupiam się na tym, że muszę koniecznie odwalić 40 km tygodniowo, bo jakiś tam plan treningowy tak zakłada.
Nie! Biegam dla siebie, dla przyjemności.
Przeglądając listę zawodów biegowych w okolicy wyszukuję te nietypowe, ciekawe, takie które dostarczą mi kupę zabawy, a nie polegają na zasuwaniu do mety z jęzorem po kolana.
Ostatnio wzięłam udział w dwóch biegach kolorów. Są to takie zawody, gdzie na trasie znajdują się stacje obsypywania kolorami i w trakcie biegu biegacze obsypywani są kolorowymi pyłkami.
W tamtą niedzielę biegłam w takim biegu w Krakowie, a w tą sobotę w Chorzowie. Dystans tych biegów to było 4-5 km, bez pomiaru elektronicznego czasu, ważna była zabawa i bieg w kolorowych pyłkach.
Porównując teraz te dwa biegi mogę powiedzieć, że w Krakowie było bardziej kolorowo. Wystartowało tam około 250 biegaczy i każdy został obficie posypany w trakcie biegu. Niestety tego brakowało w Gryfnym Biegu w Chorzowie. Ogrom chętnych przerósł organizatorów (około 850 biegaczy). Biegłam gdzieś w środku kolorowego korowodu, a już na niektórych stacjach obsypywania brakowało kolorowych pyłków, więc na mecie byłam tylko delikatnie przyprószona kolorami. Dostałam za to medal za udział, czego niestety nie było w Krakowie, za to tam dostawaliśmy koszulki, tu w Chorzowie nie. No cóż, każdy lubi coś innego. Osobiście zdecydowanie bardziej wolę dostać medal na mecie niż kolejną bawełnianą koszulkę, dla których powoli zaczyna brakować miejsca w mojej szafie.
Miejsce odbywania się zawodów w Chorzowie lepsze niż w Krakowie. W Chorzowie był to teren Parku Śląskiego, gdzie biegliśmy alejkami wśród pięknej, zadbanej roślinności i stawów, natomiast w Krakowie były to Błonia Zabierzowskie (więc w sumie obok Krakowa, a nie w mieście) gdzie biegliśmy po wykoszonych (lepiej lub gorzej) łąkach, drogach gruntowych i chaszczach.
Za to pogoda bardziej dopisała w Krakowie. Owszem z nieba lał się żar, i było koło 30 stopni ciepła, ale nie przyplątała się żadna burza i deszcz i pyłki swobodnie wirowały w powietrzu. W Chorzowie gdy wystartowaliśmy też było słonecznie i jakieś 16 stopni na plusie, ale w połowie trasy zaczął padać deszcz, a na metę to już wpadliśmy w potężnej ulewie. I z tej odrobiny kolorowych pyłków, która na mnie wylądowała przy obsypywaniu po deszczowej kąpieli nie zostało prawie nic.
Czy polecam takie biegi?
Jeśli ktoś traktuje bieganie rekreacyjnie i nie liczy się dla niego pokonywanie własnych rekordów i stawanie na podium za wszelką cenę to zachęcam do takiego biegu kolorów. Jest to ciekawe doświadczenie i kupa dobrej zabawy, szczególnie, że dystanse w takich biegach są krótkie i można namówić na wspólne bieganie niebiegających przyjaciół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz