sobota, 28 marca 2015

o żywokoście ... czyli nic nie dzieje się bez powodu

Hm, czy tylko ja mam wrażenie, że nic na tym świecie nie dzieje się bez powodu?
Takie mnie oto właśnie naszły myśli przy ucieraniu korzenia żywokostu.
Gdybym nie zapisała się na wolontariat półmaratonu Marzanny, nie poznałabym wspaniałej kobiety, dyrektorki półmaratonu w Rudawie, która pracowała razem ze mną w biurze zawodów. To ona doradziła mi korzeń żywokostu. Podobno najlepszy na złamania. Poparła te rady dowodami w postaci wymienionych osób, którym żywokost pomógł. Dziękuję Agnieszko :) Zobaczysz, przyjadę do Ciebie na półmaraton do Rudawy, jeszcze nie w tym roku, ale w następnym to już na pewno.

Z tym żywokostem to nie była taka prosta sprawa, bo gdzie teraz, o tej porze roku znaleźć żywokost, jak rośliny dopiero wychodzą z ziemi. Ale prawdziwe jest powiedzenie "Szukajcie a znajdziecie". W internecie jest wszystko, nawet świeży korzeń żywokostu można zakupić. Przyjechał do mnie on prosto spod Wadowic poprzedzony dokładnym opisem mailowym, jak przechowywać, jak się do tego zabrać itp. Ech. Magia internetu!!!!
Utarłam więc ten korzeń (strasznie oleisty) i obkładam to moje nieszczęsne złamanie.

Mój mąż zapytał mnie kiedyś czy warto było brać udział w tych wszystkich zawodach biegowych, jak teraz tak się męczę z tą złamaną nogą. Pomyślałam, pomyślałam i jedno wiem.
WARTO BYŁO.
Złamanie zmęczeniowe to nie jest trach i kość złamana, to złamanie które robi się powoli, kość pęka po trochu.
Ja wiem kiedy się zaczęło. To było na długim wybieganiu tydzień przed maratonem w Warszawie, gdy pobiegłam z Tyńca do Krakowa, przebiegłam wzdłuż Wisły przez Kraków i z powrotem (34 km). Już wtedy czułam, że coś jest nie tak, dlatego poszłam do ortopedy, który nie widząc nic złego na zdjęciu rtg pozwolił mi wziąć udział w maratonie.
Potem był wspomniany maraton w Warszawie, gdzie biegłam już na tabletkach przeciwbólowych (a noga łamała się dalej). 
Gwoździem do trumny okazał się bieg Trzech Kopców, tydzień po maratonie. To po nim nie mogłam się pozbierać przez prawie 2 tygodnie, a było to tylko 13 km.
I ostatecznie "trach" kości strzałkowej nastąpił na półmaratonie w Dreźnie.
Trzy biegi, które złamały mi kość strzałkową.
Maraton w Warszawie - mój pierwszy maraton, do tej pory jestem z siebie bardzo dumna.
Bieg 3 Kopców w Krakowie - rok wcześniej to właśnie od tego biegu zaczęła się moja przygoda z bieganiem i poprawiłam wynik o całe 14 minut.
Półmaraton w Dreźnie - zeszłam tutaj poniżej 2 godzin, to dopiero wyczyn jak na mnie, aż mi się uśmiech pojawia na twarzy jak sobie o tym pomyślę.
Jedno wiem - WARTO BYŁO.
Wracając do moich rozmyślań, o tym, że nic nie dzieje się bez powodu, to to złamanie też pewnie było mi pisane. Bo zaczęłam się zatracać w bieganiu. Gdyby nic mi się nie przydarzyło to teraz pewnie byłabym w domu gościem, biorąc udział w prawie wszystkich zawodach w kraju i w wielu za granicą. To złamanie mnie przyhamowało. I dobrze, bo zawsze trzeba znaleźć złoty środek. Na wszystko. Rodzina, praca, przyjaciele, pasje.
W takiej kolejności - nie inaczej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz